 |
Chełm, 14 sierpnia
9:00 Wstajemy i zaczynamy pakowanie. Nie przeprowadzamy się jednak na kolejną podłogę do kolejnej szkoły, bursy, remizy, przedszkola... wracamy do Lublina. Na stałe.
11:30 Przyjeżdża Tomek, kierowca. Przestawia autobus pod sam budynek bursy. Pada.
12:00 Droga na Lublin.
13:20 Lublin. Rozpakowywanie autobusu. Biegamy z Placu Zamkowego do Akademii po kilka razy. Na koniec zostawiamy "rozklejanie" - zdejmowanie naklejek, które przez trzydzieści dni zdobiły nasz AObus: Akademia Obywatelska (z tyłu i z przodu), Śladami Singera, Opornik, Homo Faber (na szybach po obu stronach), trasa i daty (pod oknami).
15:00 Ostatnie zebranie przed wypoczynkiem (jak się okazuje krótkim - czeka nas bardzo dużo pracy przy Singerze: opracowywanie zebranych materiałów, przebudowa strony, monaż, film, reportaż radiowy, książka).
23:00 Radio Lublin. Na zaproszenie ostatecznie przybywają Dorota, Ania D. i Piotr S. Dwie godziny podsumowań.
Chełm, 13 sierpnia
10:00 Optymalna pora na przebudzenie. Aby wieczorem trzymać się na spotkaniu.
Uroczą sielankę przedpołudnia mąci Piotr Ch. - musimy opuścić bursę o 11. Możliwy powrót dopiero o 17.
Małymi grupkami zwiedzamy miasto, jemy obiad, wpadamy na siebie na ulicach i placykach, w knajpach i parkach. Dokładne informacje, co każdy robił przez te kilka godzin w Chełmie znajdziecie w blogach.
18:20 Przygotowania do wieczornego spotkania. Dziś w jedne z sal bursy. Synagoga byłaby lepsza. Dom weselny gorszy.
19:05 Na sali niewiele osób. Chyba spodziewaliśmy się więcej. Więcej po Chełmie i po wczorajszych rozmowach przy stoisku. Nic to, Piotr S. zaczyna spotkanie.
Pytania gości dotyczą głownie odbioru nas w innych miasteczkach. Trochę nieoczekiwanie zaczynamy publiczne podsumowanie podróży. Każdy z nas ma w pamięci inną historię, którą chce opowiedzieć.
22:10 Pozostając w temacie pamięci "Memento" na koniec.
Chełm, 12 sierpnia
10:30 Zbiórka przy autobusie. Za naszymi plecami zamykają bursę - dziś do 15.
Ruszamy na deptak.
10:55 Między parasolami ogródków piwnych mapa pamięci i czarno-białe zdjęcie.
Sobota. Czas zakupów i lodów w słodkich waflach. Ola z Agnieszką zagadują przechodniów.
"A czy pan jest z Chełma? A pamięta pani Przedwojenny Chełm?"
Przy stoliku kobieta. Obiecuje przynieść zdjęcia.
11:30 Ania K. i Magda z naręczem "Oporników" wyruszają do redakcji chełmskich
mediów. Przy zdjęciu pojawił się dziennikarz z "Dziennika Wschodniego".
11:35 Małżeństwo. Patrzą na zdjęcie. Wspominają pompę na rynku. Mężczyzna z
zakupami pamięta bóżnicę - Warto byście zobaczyli i kirkut na Kolejowej. Zadbany. Tak
powinno być. Z bóżnicy zrobili knajpę amerykańską. Nie powinno to się wydarzyć! -
mężczyzna wyznaję, że ma żydowskie korzenie. Przyjdzie jutro. Pośpiewamy.
Przy mapie tłum. Lubelska przecinała rynek... Kościół unicki pamiętał mój mąż...
Powodzenia!
11:40 Piotr S. idzie na wywiad do redakcji "Dziennika Wschodniego".
11:41 - To takie odtwórstwo pamięciowe - chłopak w jeansach podsumowujący naszą
akcję. Szybko ucieka.
11:45 Na mapie jest już cmentarz katolicki przy Lwowskiej, cmentarz różnych
wyznań, cerkiew przy Kopernika.
Dziewczyny zachwycają się zieloną, błyszczącą sukienką na wystawie.
11:52 Kobieta w bluzce w kropki. - Lubelska 8 - mówi głośno i odchodzi.
Dookoła nas ludzie.
12:00 - A pamięta pan może przedwojenny Chełm? Pyta Piotr Ch. - A czemu mam nie
pamiętać - pada odpowiedź. Mężczyzna w sandałach zatrzymuje się przy fotografii.
Kamienica doktora Łuczkowskiego - to budynek uchwycony na naszym zdjęciu.
Rusza nauka jidysz.
12:05 - Pamiętam dentystę, Żyda, co rwał mi zęby - mężczyzna w brązowej
marynarce. Dużo zdrowia wam życzę!
12:10 Kobieta przynosi obiecane zdjęcia z 1925 roku: cmentarz przy Lwowskiej,
ulica Kopernika...
12:30 Do stoiska podchodzą dziewczyny z Bejtu. Na mapie dorysowano dworzec i
ulicę Kolejową, na której do dziś stoją domki żydowskie. Na rynku pojawiły się jatki.
13:05 Kobieta z zakupami. Pokazuje na alfabet. - Jidysz, żydowski alfabet -
tłumaczy stojąca najbliżej Ania D. - Żydy, to w ogóle nie ma o czym gadać!
13:30 - Dziś przyjeżdża do mnie kolega, który przez dwa i pół roku przechowywał
się u nas w domu. Może zgodzi się z wami porozmawiać.
14:00 "Nowy Tydzień Chełmski". - Co robimy? Dlaczego? Skąd jesteśmy?
Dookoła dużo ludzi, dużo przypadkowych rozmów.
14:10 Przychodzi Agnieszka z "Miasteczka". Umawiamy się na 16. Zbieramy się.
15:00 Obiad w różnych miejscach.
16:35 Wyruszamy na spacer. Po Chełmie oprowadza nas Agnieszka.
Lubelska 64, kamienica niegdyś najbogatszego Żyda w Chełmie. Słynął z dobroci serca.
Zginął z rąk sowietów...
Lubelska 79, ostatnia kuczka w kamienicy przeznaczonej do rozbiórki... W kamienicy obok
ojciec z córką ładują do przyczepki stare, drewniane łóżko...
Narutowicza...
Obłońska...
Mickiewicza...
Kolejowa...
Kirkut oogrodzony z inicjatywy i funduszy Fundacji Rodziny Nissenbaumów, odnowiony
przez Chaima i Rachelę Lender z Izraela...
Starościńska...
Synagoga-knajpa w stylu "Bonanza" i "Skarb Sierra Madre"...
Rynek...
19:10 Bursa.
|
|
Tyszowce, 11 sierpnia
8:00 Pobudka. Pierwsze do mycia: Ola, Ania K., Magda.
10:25 Śniadanio-obiad oczywiście made in Kowalscy. Nie trzeba dodawać, że pyszne. Jest to oczywiste!
11:15 Wyjeżdża autokar. Karola, Łukasz, Piotr S. i Ania D. zostają w remizie, by posprzątać (szczotka do zamiatania, szufelka, wiadro i mop).
13:40 Ekipa plus autokar są już w Chełmie. Śpimy w Nauczycielskim Kolegium Języków Obcych (bursa, trzecie piętro).
14:40 Problem mieszkaniowy - w bursie nie możemy przebywać w godzinach popołudniowych od 15 do 20. Wychodzimy na deszcz.
Po drodze na obiad zastanawiamy się, gdzie jutro (o ile nie będzie padało) rozstawić stoisko. Czekamy tez na telefon od Agnieszki ze stowarzyszenia "Miasteczko". Ma nam wskazać miejsce na wieczorne spotkanie w niedzielę.
15:20 Obiad w restauracji "U Kozaka". Jedenaście (brak Karoli i Łukasza) osób przy stole. Wszyscy zamawiają naraz. Polecamy gorąco.
16:25 Pada bezustannie. Magda kończy wypisywać plakaty (już wiadomo, że spotkanie będzie w bursie a stoisko na deptaku). Ania D. z Piotrem S. pomimo deszczu wychodzą na miasto. Reszta pozostaje "U Kozaka".
17:15 Spotykamy się znów w połowie deptaku. Co dalej? Mokro. Ulicami płyną rzeki. Czekając na upragniona godzinę 20 szwędamy się od knajpy do knajpy nasiąkając wodą.
20:15 Bursa. Szybkie kąpiele.
21:00 Zebranie. Punkt programu - deszcz. Ostateczna decyzję o zaistnieniu stoiska na deptaku odkładamy na jutrzejszy poranek (i rekonesans).
22:20 Film na dobranoc.
Tyszowce, 10 sierpnia
9:00 Ekipa w składzie: Magda, Ania, Łukasz, Ignacy, Karolina wyruszają na tournee po historii. Pierwszy przystanek - pani Marcela Kościołko, rocznik '14. Po raz pierwszy ktoś śpiewa po żydowsku i ukraińsku.
11:10 Domek przy kościele - Nikodem Dziubiński. Choć niedawno przeżył poważną stratę, zgadza się na rozmowę. Ma 88 lat. Był przyjacielem jednego z bardziej znanych Tyszowiaków, poety Arnolda Słuckiego. Dziś jeszcze nie raz o nim usłyszymy. Same superlatywy.
13:15 Do pani Turkiewicz prowadzi nas Tomek, brat Łukasza. Sama pani Turkiewicz nie chce się nawet przedstawić. Najwięcej narzeka, że w Tyszowcach nie ma domu kultury (co do tych placówek mamy raczej negatywne zdanie, obudowane miesięcznym doświadczeniem).
15:00 Na Zamłyniu mieszka pani Czesława Lesiuk, rocznik '26. Uśmiechnięta, siwa staruszka o niebywałej pamięci. W ławce siedziała z Estą, Żydówką. Tuz przed wojną rodzina Esty postanowiła wyjechać z Polski do Peru. Pani Czesława to tej pory nie wie, czy rzeczywiście dotarli do Peru i co właściwie spotkało jej koleżankę z ławki, która była jednym z gości na słynnych imieninach, na które mama pani Lesiuk podała pierogi z jagodami bez śmietany (bo jest nie koszerna).
17:00 Biblioteka Publiczna w Tyszowcach. Schodzimy do piwnicy, dopadamy obiecanych wczoraj półek z książkami, które możemy kupić po złotówce. Po pół godzinie wynosimy po kilka tytułów każdy. W sumie około 30 woluminów.
17:30 Ostatnie przygotowania do spotkania. Panie bibliotekarki zadbały o białe obrusy, ciasta, herbatę i kawę (nie wyobrażają sobie, by spotkanie mogło się bez tego obyć).
18:00 Pełna sala. Dziś prowadzi Ania D. W miarę, jak opowiadamy, twarze stają się bardziej przyjazne. Już możemy zapytać o przedwojenne Tyszowce.
19:10 Czas na pustą do tej pory mapę pamięci. W ramach spotkania, picia herbaty i jedzenia przepysznych ciast, rysujemy rynek. Od tego zacząć jest najłatwiej. Punkt orientacyjny - studnia. Zaraz podchodzi pani Czesława Lesiuk, nasza wczorajsza rozmówczyni. I znów oszałamiająca dokładność przeszłości.
19:47 Spotkanie wciąż trwa. Na ręce Piotrów (S. i Ch.) przewodniczący Rady Miasta wręcza nam dyplom gratulując akcji, życząc powodzenia i ubolewając, że sam tego nie wymyślił. Ze swej strony obiecujemy powrócić do Tyszowiec.
Wciąż trwają rozmowy, od czasu do czasu śpiewamy.
22:00 Koniec. Państwo Kowalscy w samochodzie mają dla nas kolację. Aby nie tracić czasu i choc jeszcze przez chwilę pobyć w przyjaznym pomieszczeniu biblioteki, jemy na miejscu. Do kolacji zapraszamy panie bibliotekarki.
Tyszowce, 9 lipca
8:10 Ignacy, Łukasz, Karolina, Piotr Ch., Dorota, Ania K. idą na targ. Reszta śpi.
9:15 Kąpiele (budzące największe emocje i najczarniejsze opowieści) - w kuchni nad dziurą w podłodze (ekwilibrystyka godna niejednego sztukmistrza) lub w pobliskim internacie w jednej z dwóch kabin (aby tam dotrzeć, trzeba przebyć mrożącą krew w żyłach drogę przez pobliski cmentarz), czynne 8-14. Tak czy siak dziura w podłodze nie jest jedynie alternatywą. Sprawa równie trudną są wszechobecne muchy, bezczelne, chodzące po twarzy, gryzące paskudztwa (szczególnie lgnące do jedzenia).
11:10 Po raz kolejny mamy przyjemność zjeść cos pysznego, pożywnego i nieplastikowego. Dbająca o nas ze szczególna troskliwością rodzina Kowalskich przyrządziła na dziś cukinię w cieście, sałatkę i gotowane kolby kukurydzy. Biedny, zmasakrowany po niedawnych nocnych wymiotach Piotr S. musi zadowolić się kaszką bananową.
11:30 Przybywa Robert Horbaczewski. Dziś w planach spacer po Tyszowcach. Jeszcze tylko dwa kęsy i idziemy w miasto.
11:45 Zaczynamy od położonego tuż przy remizie cmentarza katolickiego. Schowani przed deszczem pod rozłożystymi dębami dowiadujemy się, że w części północno-zachodniej znajdują się pochówki unickie i prawosławne, w środkowej najstarsze z połowy XIX wieku. Obserwując inskrypcje nagrobne łatwo można zauważyć, że tutejsi kamieniarze niewiele sobie robili z reguł ortografii (polecamy nagrobek Żukowskich).
12:15 Znów słoneczko. Za bramą cmentarza interreligijnego rozpościera się pusty plac - miejsce po cerkwii z 1891. Rozebrano ją w 1958 a z odzyskanych cegieł pobudowano internat (miejsce naszych kąpieli).
12:25 Kościół katolicki. Aby wejść do pachnącego wnętrza, należy użyć potężnych rozmiarów kluczy. Zaraz po wejściu skręcamy w lewa nawę. Znajduje się tam specjalna gablotka z tyszowieckimi świecami (rozmiary powalające - długość knota: 7 metrów, wysokość świecy: 3,5 do 4 metrów). Lanie świec to tu tradycja.
12:15 Po monumentalnym kościele (z przyczyn wielu) podziwiamy rozległe widoki z Krynicy na Majdanie. To tu spacerowali w szabas Żydzi. Stąd też czerpali wodę (dziś w wyniku wielu starań źródełko wyschło) na sodówkę. Ze wzgórza widać stary cmentarz unicki. To ta kępa krzewów objaśnia Horbaczewski.
12:30 Ulica Podgórze. Wszędzie były cegielnie. Dziś gdzieniegdzie domki i wystające z ziemi fundamenty z czerwonej cegły.
Ania K. biega z mini dyskiem. Nagrywa różności (między innymi kurczaki. "Pięknie mi zagrały" informuje pokpiwająca ekipę).
13:20 Robert umawia nas na jutro na nagranie. Rozmówcą będzie Nikodem Dziubiński.
13:25 Przystanek autobusowy (znów pada). Zaraz za nim parasolki tu sprzedają lody. Kiedyś w tym miejscu znajdowała się szkoła żydowska. Niedaleko był młyn (również żydowski), gdzie pieczono mace.
Po drugiej stronie ulicy mieści się ośrodek zdrowia. Kiedyś cmentarz żydowski. Miejsce pochówku upamiętnia postawiona przez Laksa (potomka dawnych mieszkańców Tyszowiec) tablica W tym miejscu znajdował się cmentarz żydowski w Tyszowcach. Od XVI wieku miejsce spoczynku Mesjasza cadyka Ben Joset.
Zaraz za nią jest plac zabaw dla dzieci. Macewy wykorzystano do budowy drogi (standardowo), a z muru okalającego kirkut postawiono budynek poczty (pomysłowo).
Po przeciwnej stronie ulicy były sady. Eksportowano jabłka. Zaraz obok spalony budynek siedziba sądu żydowskiego.
13:50 Rynek, stara szkoła, most, którego już nie ma.
14:00 I getto (znów tablica Laksa). Zamkniętych w nim Żydów wykorzystywano do regulacji Huczwy (rzeki). Na pomniku twarze kobiet i mężczyzn.
15:10 Wizyta u prababci Doroty (vel. Dody) Piskor.
Stanisława Tybulczuk, rocznik '15 urodzona w Nieliszu koło Zamościa. Tata był rymarzem. W czasie pierwszej wojny uciekał wraz z mamą do Rosji. Wkrótce potem musiał stamtąd uciekać przed rewolucją 17 roku. Ścigali go do wojska. W Polsce też (koniecznie chcieli go w Legionach Piłsudskiego). Zmarł na suchoty w wieku 28 lat ( w roku 1921). Zmarli tez młodsi członkowie rodziny: brat na szkarlatynę, siostra na tyfus.
Stasia miała pięć lat, gdy trafili do Tyszowiec. I choć mama bardzo się starała, na naukę w szkole mogli pozwolić tylko 4 lata. Później Stasia terminowała u Pesi, żydowskiej krawcowej. Ale też nie za długo. Nauka kosztowała 50 złotych. Dla dwunastoletniej dziewczyny, uznanej za dorosłą, był to majątek.
W 1933 roku wyszła za mąż. Władysław robił słynne buty tyszowiaki. Stasia trochę podszkolona, zaczęła sama udzielać lekcji krawiectwa. Brała dwie, czasem i trzy dziewczyny na naukę. Żydówki też. W tym czasie szyła bardzo dużo.
Z tamtych czasów jeszcze sporo pamięta. Kuczki na jesieni, w listopadzie, smak macy, sklepiki na rynku, synagogę (naprzeciwko budynku dzisiejszej biblioteki) i kugiel, i ptysiowe ciastka na szabas. Cukier kupowało się na łuty (10 łut się kupowało). Pamięta jedno z małżeństw mieszanych. Ona żydówka, on katolik. W czasie wojny, gdy był na froncie, ktoś podrzucił jej dziecko. Wzięła. On dowiedział się, że ma dziecko. Myśląc, że urodziła, zerwał kontakt. Ostatecznie pogodzili się. Ale to był przypadek. Częściej małżeństwa łączyły katolików z prawosławnymi.
Po spaleniu się Tyszowiec zamieszkała u nas Cywia. Uciekła podczas wojny. Bardzo fajna była ta Cywia. I takie piękne dziecko miała.
Na kirkut mówią tu okupisko. Na tablicach wypisywali 10 bożych przykazań. Za komuny to wszystko powalili i wykorzystali jako chodniki.
"Porównać dziś i wtedy - to jak noc i dzień."
17:15 Rozbijamy stoisko. Z opóźnieniem spowodowanym opadami deszczu. Wcale nie przestało padać, tylko pada trochę mniej intensywnie. Widząc rozmiękające zdjęcie, postanawiamy zanieść graty do biblioteki (czyli nie robić dziś stoiska; poza padającym deszczem jest też pusto). Mapę zrobimy jutro przed spotkaniem.
17:20 Biblioteka. Zostajemy tu na dłużej. Powód - na trzech suto zastawionych półkach stoją książki do kupienia. Cena: złotówka.
18:00 Obładowani zakupionymi książkami wracamy do remizy. Poza Igorem, który wybiera się na mecz do pobliskiej mordowni (miejsce spożycia o wiadomej reputacji).
Po drodze mijamy Anię K., Piotra Ch., Dorotę i jej wujka - właściciela pokaźnej kolekcji zdjęć sprzed wojny, jednego z mężczyzn trudniących się laniem świec (produkcją tych gigantów z kościoła).
18:30 Relaks. Część załogi dołącza do Igora, część pozostaje w remizie oddając się przyjemnościom intelektualnie pożytecznym (czytanie, pisanie, przepisywanie).
21:40 Białe płótno na środku naszej tymczasowej sypialni imituje dziś kino. Po trupie czas na paradoks. Monthy Phyton i poszukiwania graala. Świętego.
|
|
Piaski - Bełżec - Tyszowce, 8 sierpnia
12:30 Muzeum w Bełżcu.
"Ziemio nie kryj mojej krwi
izby mój krzyk nie ustawał"
Księga Hioba
14:00 Wyruszamy dalej. W ciszy.
14:40 Tyszowce. Sala na piętrze remizy strażackiej. Baloniki, serpentyny, łańcuchy... Duzo miejsca.
17:05 Zebranie. Ustalamy daty, które pojawią się na plakatach: stoisko jutro od 16 na rynku, spotkanie wieczorne pojutrze o 19 w bibliotece.
17:25 Pod remizę podjeżdża tata Łukasza i jego dwóch młodszych braci. Przywieźli dla całej ekipy obiadek - ryż z sosem warzywnym i ogórki małosolne. Po prostu cuuuudowne!
17:35 W porę obiadowa wpada do nas Robert Horbaczewski. Zaprasza na spacer po Tyszowcach. Ok., tylko zjemy!
18:00 Pada. Czekamy na ganku. Ania K. z mini dyskiem - nagrywa deszcz (dla odmiany po słońcu).
18:15 Wyruszamy!
18:30 Kirkut z lat '30. Macewy wydobyto z ziemi. Naprzeciw wejścia tablica: "Cmentarz żydowski w Tyszowcach. Zniszczony w latach II wojny światowej. Odrestaurowany z inicjatywy Dawida Laksa, Abrahama Borga i społeczeństwa Tyszowiec. 1988".
"Nazwiska fundatorów są z Tyszowiec. Borg miał hotel, inny Borg był naczelnikiem żydowskiej straży pożarnej. Laksów było kilku. Jeden miał skład drzewny, drugi był właścicielem budynku sądu grodzkiego, jeszcze inny miał wyszynk z bilardem..."
19:10 Wracamy do remizy. Znów zaczyna mocno padać. Robert obiecuje spotkać się z nami jutro na 11.
20:00 Praca, relaks. Każdy jakiś cichy, zmęczony. I nie wiadomo, jak przebiegnie wieczorna kąpiel - nie mamy prysznica! W kuchni przy sali, w której śpimy, ktoś dawno, dawno temu zainstalował kran z prysznicem. Zabrakło chyba funduszy, bo brodzika nie ma. Na jego miejscu stoi stary, zmarnowany tapczan. Od rodziców Łukasza (chwała im za to!) dostaliśmy miskę. Oj, będzie się działo. Pomysłowość ludzka nie zna granic.
Piaski, 7 sierpnia
10:03 Ekipa w składzie: Ania K., Dorota (znana również pod pseudonimem Doda), Piotr Ch., Igor czekają w Piaskach pod jednym ze sklepów mięsnych. Kobieta poznana wczoraj przy mapie (nie podała ani imienia, ani nazwiska) ostatecznie nie pojawia się. W związku z zaistniałą sytuacją Ania K. pyta przechodzących pod wspomnianym sklepem przechodniów o pana Buksińskiego (nazwisko padło wczoraj przy mapie). Pije i nic już nie pamięta stwierdza jedna ze spotkanych kobiet. Podaje adres Marcina Marczewskiego, do którego jej zdaniem należałoby pójść.
10:20 Po drodze do pana Macieja Piotr Ch. zaczepia jakąś kobietę z wnuczką.
Helena Koch, rocznik 18. Pochodzi z biednej rodziny. Tak biednej, że do szkoły niejednokrotnie przychodziła głodna. W klasie koleżanki żydówki częstowały ją pod ławką cebularzami. Nie miała jednak odwagi jeść na lekcji. Czekała do przerwy.
W trakcie rozmowy przychodzi SMS od Oli - pani Marianna Troczyńska (jeden z rozmówców na naszej liście) nie zgodziła się na nagranie.
10:30 ... A Marczewskiego nie ma w domu...
10:40 Ulica Lipowa koło cmentarza. Buksiński mieszka w pożydowskiej kamienicy. Rozglądając się, Piotr Ch. znalazł ślad po mezuzie. A Buksińskiego też nie ma. Może będzie po 13...
11:20 Kościelec. Ruiny kościoła protestanckiego.
13:20 Alicja Pędrak, rocznik 32. Pędrakowie mieszkają w Piaskach od ponad 300 lat. Po obu stronach mieszkania Pędraków żyli żydzi. Sąsiedzi. W jednej z rodzin byli Mosi, Todzia i Hela. Mosi mówił tylko w jidysz, bo był przygotowywany do objęcia stanowiska rabina. Ich mama przynosiła do katolickich sąsiadów placki. Po szabasie.
Drugi sąsiad był zafascynowany choinka bożonarodzeniową. Sam nie mógł mieć takiej w domu. Więc przychodził do Pędraków z kilkoma świeczkami. Zapalał je na drzewku. Siadał i patrzył się.
Pani Alicja pamięta też Józefa Honiga. Prowadzili go z grupą Żydów na kirkut, by tam zabić. Uciekł z kolumny i schował się u nas w stodole.
14:30 Podwórko Reginy Piędziny, rocznik 22. Zaraz po przyjściu kot rozkłada swe ciało na skanerze. Po pewnym czasie zostaje brutalnie obudzony przez Piotra Ch.
Pani Regina często przyjmowała żydówki w domu. Przychodziły na herbatę. Zawsze z własnym cukrem.
Pamięta kluski z grochem. Żydówki cudownie gotowały.
16:00 Obiad w restauracji Rarytas. Piotr Ch. poleca pierogi ruskie (zapewne napisał o tym w swym blogu). Do uczty dołączają przybyli z Lublina Karola z Łukaszem.
16:40 Szkoła. Z autokaru zabieramy najpotrzebniejsze rzeczy. Wieczorne spotkanie odbędzie się dziś w Miejskim Centrum Kultury o 18.
17:30 Z Lublina samochodem Piotra S. przyjeżdża Ewa Grochowska, Witek Dąbrowski, Magda, Ania D. i sam właściciel pojazdu. Witek zabrał ze sobą gitarę. Będzie się działo.
18:00 Na spotkanie przyszło znów zadziwiająco dużo ludzi. Pani Anna Świetlicka opowiadała o wydrukowanym przez nas zdjęciu przedstawiającym przedwojenne Piaski. Ania D. czyta fragment ze Sztukmistrza z Lublina, ten, gdy Jasza przybywa do miasteczka. A potem śpiewy. Przez otwarte okno dziś wieczorem wszyscy w Piaskach słyszeli jidysz.
Piaski, 6 sierpnia
9:00 Samochodem z Lublina wyruszają Piotr S. (właściciel pojazdu), Ania D., Ania K., Magda i Ola. Reszta z przyczyn niezależnych jedzie do Piask busem z Ruskiej.
9:30 Piaski. W pięć osób wypakowujemy z autobusu stojącego pod szkołą dechy do mapy pamięci i zdjęcia, dwa stoliki, dwa taborety, pudło z flamastrami, Oporniki i takie tam. Większość mieści się do samochodu. Na boisku pojawia się ekipa z busa: Piotr Ch., Ignacy, Asia, Igor. Wyruszamy pod Miejskie Centrum Kultury w Piaskiach (dystans od szkoły ok. 1 km).
10:15 Mężczyzna. Mówi o Olku Rosenfeldzie, lubelskim poecie. Nic o Piaskach.
10:45 Ania K. Z mini dyskiem: Idę szukać historii mówionych. Rusza w stronę ławeczek ściśle zaklejonych potencjalnymi HM.
10:47 Piotr S. w akcie desperacji kupuje pędzel do golenia, za pomocą którego Ola wraz ze wspomnianym Piotrem przyklejają zdjęcie przedwojennych Piask (pędzla właściwego zapomnieliśmy zabrać z autobusu i choć pobiegła po niego ofiarnie Asia, po powrocie zastała zdjęcie przyklejone, brawo Piotrze). W tym czasie Ania D. I Igor do Oporników wpisuja daty naszych aktywności w Piaskach: stoisko 6.08.2006 godz. 10-13, MCK; spotkanie 7.08.2006 godz. 18, MCK.
Pracujących Piotr Ch. Informuje, że tu gdzie stoimy, było getto.
11:25 Koniec mszy. Tłum rusza. Rozdajemy Oporniki. Z wielkiej fali niewielu jednak się zatrzymuje. Ludziom ewidentnie brak odwagi. Niektórzy nawet darmowej gazety nie chcą dotknąć. Nie poddajemy się i usilnie staramy, by kogoś jednak zatrzymać. Nasza mapa wciąż jest pusta (mimo przesympatycznych zachęt ze strony Oli i Igora, brawo dzieci).
11:30 Mężczyzna pyta o stare numery Opornika...
11:32 I znów pusto. Następna msza jest dopiero o 18 (ze względu na odbywający się dziś odpust w Kozicach). W lodziarniach kolejki, że tylko pozazdrościć.
11:37 Wbrew zapowiedziom kolejna porcja mieszkańców zmierza do kościoła (nic już z tego nie rozumiemy, ale cieszymy się bardzo).
11:40 Mężczyzna w granatowej marynarce w prążki. Podaje namiary na ludzi, którzy mogą coś pamiętać: Boruch, Sławiński i Świetlicki (z dwoma ostatnimi jesteśmy już umówieni). Ola wyrusza do bloków odnaleźć Borucha.
11:45 Mężczyzna z fifką z papierosem w ustach. To może was zainteresować podaje pogniecioną, pożółkłą kartkę, która okazuje się być świadectwem pracy wystawionym przez Warsztat Ślusarski Fajwła Cymermana dnia 6 maja 1929 roku. Po prostu bomba!
11:50 Wspomniany już pan w marynarce zaczyna opowiadać plan miasta sprzed wojny. Podchodzi inny w szarych spodniach. Mówi coś niewyraźnie. I dostaje odpowiedź: Ci ludzie są godni szacunku, a pan wypił kielicha. Idź pan stąd!
Pojawia się pierwszy, stary kirkut, niedaleko synagogi i chederu, i nowy za miastem. Targ był w miejscu, gdzie dziś jest park. I młyn Hochmana, i Weisera przy stawach.
12:00 Nauka jidysz. Iwona, Agata i Iga piszą swoje imiona na kartkach. Skupienie na twarzach.
Biją dzwony w kościele. Przy stoisku pojawia się Magda z Ekologicznego Klubu Unesco. To u nich w biurze przy szkole zostawiliśmy większość swoich rzeczy w tym autokar. Magda biegnie na mszę.
Na ławce nieopodal stoiska grupka mężczyzn (średnia wieku 66). Ten w jasnej marynarce to faszysta - komentuje Ignacy, który usłyszał, jak wskazany pan chwalił się, że (tu cytat dosłowny:) kopał żydków po jajach w czasie wojny (współczujemy panu serdecznie).
12:05 Z Lublina przyjeżdżają spóźnialscy: Agnieszka, Karolina i Łukasz. A przy stoisku kolejny adres. Tym razem do Sprawiedliwego pana Buksińskiego.
12:10 Ignacy, Ania D. i Piotr S. idą zobaczyć młyn Hochmana. W powrotnej drodze szukają śladów po mezuzach (bezskutecznie).
12:30 Ania K. i Magda chwalą się, że na jutro umówiły już 9 spotkań. Widząc pustą ulicę (nie liczymy antysemickich okrzyków grupki dresów siedzących na ławce z browarami w ręku) zaczynamy zebranie. Chcemy kończyć (masz się jednak nie odbywa).
12:50 Wracamy do szkoły.
13:25 Ania K. i Piotr S. jadą do Lublina (Ania cierpi na bliżej nieokreślony ból w tym miejscu należy zaznaczyć, że co prawda Ania D. była pierwszą ale bynajmniej nie ostatnia ofiara złego odżywiania się, ze względów przyjacielskich pominąć należy nazwiska tudziez imiona poszkodowanych; wciąż wszyscy żyją). Reszta czeka na spotkanie u Lucjana Świetlickiego.
13:50 Piotr Ch., Asia, Agnieszka, Karolina, Łukasz, Igor i Ania D. idą zobaczyć kirkut (blisko szkoły) kolejny zdewastowany kirkut. Przy wejściu kawałek betonu, z którego odpadła płyta (widoczny ślad), zapewne informująca o dokonanych tu w czasie wojny egzekucjach. Dookoła krzaki i drzewa, gdzieniegdzie butelki po piwie tudzież inne opakowania po produktach spożywczych. Macewy stanowią tu element najrzadziej występujący. Do zwiedzających dołączają Ignacy z Olą i Magdą, będący wcześniej u pana Borucha na nagraniu. Pan Boruch, nazywający siebie narodowcem czy patriotą wspominał o 100 krawcach i 150 szewcach pochodzenia żydowskiego.
14:20 (Wciąż jeszcze na kirkucie) Ola krzyczy: Znalazłyśmy gmerk - podpis kamieniarza! Biegniemy do złamanej na pół macewy. Kamieniarz pochodził z Lublina. To musiał być ktoś ważny - informuje Ola wskazując na nagrobek.
14:50 Ulica Lubelska 68. Brama. Na małej, niebieskiej tabliczce adres i: L. i A. Świetliccy na górze.
W dużym pokoju od strony ulicy zasiadają państwo Świetliccy i ich znajomy Edmund Sławiński, i dziesięć osób od Singera. Włączamy mini dyska, aparaty, skaner i komputer. Opowiadają uzupełniając nawzajem swoje historie. Przewodnikiem po ich pamięci i ważna pomocą okazują się być zgromadzone w wielkim segregatorze zdjęcia i dokumenty, wykorzystane w publikacjach o Piaskach autorstwa Lucjana Świetlickego.
W 1905 w Piaskach urodził się jeden z najwybitniejszych poetów żydowskich Icek Berg Berszling, pseudonim Goldsztajn. Pozostał po nim jeden wiersz ...a ja jestem tu oszołomiony ulicą... pisał.
W mieszkaniu Świetlickich przed wojną mieszkał Trejwisz, lekarz. W 1935 roku przeprowadził się do Białegostoku. Przeżył Majdanek. Umarł w Izraelu. Pozostała po nim podkowa wbita w próg przy wejściowych drzwiach. Może coś jeszcze...
Anna wychowywała się w domu, którego już nie ma. Jej najlepsza koleżanką była Hanka Dreszerówna, najmłodsza spośród sióstr Dreszer. Jako jedyne z rodziny przeżyły wojnę, wyemigrowały do Kanady i Niemiec. Kontakt pozostał.
Pan Edmund mieszkał w najstarszej części Piask zaraz przy jatkach żydowskich. Z sieni wchodziło się do dwóch mieszkań: do Sławińskich i do rodziny żydowskiej, której nazwiska pan Edmund nie może sobie przypomnieć. Pamięta za to, że syn Żydów był strasznym niejadkiem w związku z czym Żydówka (matka chłopca) zapraszała małego Edzia, dawała mu zupę, by w ten sposób zachęcić małego do jedzenia.
A przy bóżnicy w guziki graliśmy wykrzykuje pan Sławiński. I dodaje wyliczankę w jidysz co w tłumaczeniu znaczy: mnie masło, tobie chleb; mnie życie, tobie śmierć.
Rozmowa schodzi na szkołę. Włącza się Anna: W mojej klasie na 31 dzieci, 11 było katolików. Uczyły się przeważnie dziewczęta żydowskie, bardzo zdolne i bardzo ambitne. Żadna z nich nie przeżyła. Przeżył Honig, Żyd dbający o lubelski kirkut.
W szkole nauczycielkami były tez Żydówki: Sara Openhajm, Irena Rejman (najpiękniejsza kobieta na grupowym zdjęciu nauczycieli szkoły w Piaskach; siedzi w samym środku) - nauczycielka rysunków w klasie pani Anny, zastrzelona w czasie wojny.
Jankiel Wajnsztok był furmanem...
Achersztajn handlował...
Pogoda był mechanikiem...
Icek Mosze Luft, rabin, chlebem i solą witał biskupa lubelskiego, który przybył z wizytą do Piask...
Herszek Cukier był handlarzem zboża; zachowało się nawet jego zdjęcie z żoną...
Szyja Klak był nosiwodą...
Netzman obrzędowym rzezakiem...
A za 5 groszy zarobionych przy rozpalaniu pieca w szabas można było kupić bułeczkę lub 20 dag pestek z dyni.
17:15 Opuszczamy mieszkanie przy Lubelskiej przepełnieni mnóstwem historii. Jak to przetrawić?
17:30 Bus do Lublina. Za dwadzieścia minut wysiądziemy w zupełnie innym czasie.
|
|
Bychawa - Lublin - Piaski, 5 sierpnia
12:00 Przyjezdża autokar. Jedziemy do Piask.
Autokar jedzie przez Lublin. Wysiadaja wszyscy poza Igorem.
13:00 Piaski. Ania D., Piotr S., Piotr Ch., Igor wypakowuja graty do piwnicy...
13:30 Dom Kultury. Plakaty.
13:40 Wizyta u pana Świetlickiego. Umawiamy się na jutro na nagranie.
14:10 Wracamy do Lublina.
Bychawa, 4 sierpnia
10:00 Spotkanie z Ewą Grochowską w synagodze. Łukasz z Karolą robią przebitki do filmu. W zrujnowanym wnętrzu opowieści o symbolice malowideł na ścianach.
12:30 Grupa nagrywająca w poszukiwaniu pani Zofii Malikowskiej.
14:00 Ania D. Wciąż przy kompie - uzupełnia dziennik, segreguje blogi, pisze artykuł do Wyborczej i przygotowuje prezentację na wieczór (to w ostatniej chwili przed wyjsciem, niestety)
17:15 Zebranie.
17:30 Wyruszamy do synagogi, by przygotować wieczorne spotkanie.
19:05 Zaczynamy. W drzwiach tłoczy się duzo ludzi i choć zachęcamy, by usiedli na ławkach, niewielu zdobywa się na ten akt odwagi.
Rozmowy nad mapa pamięci
Czytanie opowiadania o Jentł.
Bychawa, 3 sierpnia
12:25 Ola, Magda, Ignacy (grupa skanująca). Ania K., Ania D., Dorota, Agnieszka (grupa rozmawiająca), Karolina i Łukasz (grupa filmująca) wyruszają z internatu do centrum miasta (ok. 3-4 kilometry).
13:05 Dostajemy info, że do Bychawy przyjechała Ewa Grochowska z NN-u. Czekamy na nią pod BCK.
13:15 Kościuszki 12. W drzwiach pojawia się uśmiechnięta twarz pani Józefy Seligi, rocznik '29. Idziemy na kirkut.
Pani Józefa opowieści o swoim przedwojennym życiu ma opanowane. Mówi składnie i tylko niekiedy popada w głębsze dygresje. Pewne rzeczy wydają się jej zaskakująco oczywiste. Jak to, że można było przyjaźnić się z żydami, mieszkać z nimi, odwiedzać ich, znać z imion i upodobań.
Esterka, najlepsza koleżanka. "Ona nie poszła beze mnie do szkoły. Teraz jest w Stanach...
Hanene, pukał w okna oznajmiając szabas. Opiekował się kirkutem. Miał syna kalekę...
Pesa, jej szklanka nie pękła na ślubnym przyjęciu. Zginęła zastrzelona z pepeszy jakiegoś Ukraińca...
Cudyk, synek Pesy, miał rok, jak wysiedlili całą rodzinę...
Ryfka, jeszcze jedna koleżanka z klasy...
Siulim i Chaskiel, mieszkali u nas. Obaj bardzo przystojni. Za młoda byłam..."
14:30 Idziemy pod BCK.
14:45 Igor, Asia i Agnieszka przyklejają powiększone zdjęcie Bychawy sprzed wojny. Wiatr rozwiewa zadrukowane kartki.
14:55 Ania K., Ola, Ignacy, Dorota z wizytą u pani Wandy Sprawki. Skanują zdjęcia.
15:15 Igor przygotowuje mapę pamięci - sprey'uje nazwy: Bychawa (po polsku i w jidysz), logo akcji ("Śladami Singera"), i Akademii. Białe miejsce na plan przygotowaliśmy przed wyjazdem z Lublina.
Na tyły BCK, gdzie dzieją się te dziwne rzeczy (klejenie, spreyowanie, wyciąganie z zaparkowanego tu autokaru "Oporników", stolików, taboretów...) wpada Ola - zapomnieli tabliczki koniecznej do zrobienia zdjęcia pani Wandzie (na tabliczce białą kredą piszemy imię, nazwisko rozmówcy, miejsce i datę rozmowy; z tak przygotowaną robimy zdjęcie).
16:00 Przed BCK. Ola zaznacza rzekę i główną ulice miasteczka. Przed stoiskiem sporo dzieci. Asia zagaduje "Kto chce napisać swoje imię w jidysz? To wcale nie jest trudne!"
Na kartkach pojawiają się imiona: Sylwia, Ania, Rafał, Damian, Kuba...
Do mapy podchodzi pan Jan Grudzień, rocznik '25. Główna ulica dostaje nazwę - Turobińska, dziś Piłsudskiego. Ola zaznacza rynek, "żydowski rynek", łaźnię przy drodze do Lublina (dziś po znacznych przeróbkach sklep metalowy). Zaraz zjawia się tez mężczyzna na rowerze w marynarskiej czapce. "Były dwa kirkuty. Ten drugi znajdował się przy drodze na Wolę Gałęzowską" (dzisiejsza ulica Partyzantów). Jatki na drugim targu za kościołem.
Panowie dyskutują o dworku żydowskim. Dziś jest tam suszarnia owoców. Wreszcie pada pytanie o nasze pochodzenie, religię. Nie, nie jesteśmy żydami.
"Rabin mieszkał przy szkole żydowskiej przy synagodze" - opowiada pan Grudzień. Irytuje się, gdy Ania D. Pyta go o sposób ubierania się dziewcząt. "dopóki telewizji nie było, nie było i krótkich spódnic." Ok., powracamy do zabudowań Bychawy. Okazuje się, że zarówno dziadek jak i ojciec pana Jana byli muratami - rzeźbili gzymsy na kamienicach przy rynku (niektóre wciąż stoją).
Razla - tak miała na imię Żydówka, z którą Grudzień siedział w jednej ławce.
Elka Brun - najbogatsza Żydówka w Bychawie. Można było u niej kupić nóż, maszynkę, gitarę, skrzypce, po prostu wszystko.
Bibelkrajt - tak nazywał się felczer.
17:00 Dzieci: Ania, Sylwia, Rafał i Kamil z masy papierowej lepią domki do naszej mapy.
17:15 Przychodzi pani Wanda. Kamieniołomy, to tam jesienią 1941 roku rozstrzelano 28 osób. Dziś jest tam ulica Armii Krajowej i pole orne.
"Wszystko już wam opowiedziałam. Teraz możemy porozmawiać o powietrzu" - śmieje się pani Wanda.
Nad mapą trwają zawody w lepieniu najmniejszego domu w Bychawie. Wygrywa Kamil.
17:20 Z obiadu wraca ekipa filmowa i Igor. Kolejna część załogi rusza na kulinarne podboje.
17:30 Ania K. Opowiada pani Wandzie o Jentł. "Eee, napisał, bo mu się tak podobało. Upiększył. Jakiej dziewczynie przyszłoby do głowy się przebierać" - krzywi się pani Wanda.
Po chwili przypomina sobie. "Trzcińscy z Biłgoraja handlowali skórami. Podczas wojny trzymali Żydów. Ktoś zwrócił uwagę, że kupują dużo chleba. Przyszła żandarmeria. Zabili wszystkich w okrutny sposób. Uciekła tylko córka. Wyznaczyli nagrodę za nią. Podłość ludzka jest nieskończona... W nagrodę za to, co robicie, powinniście pojechać do Palestyny" - puentuje pani Sprawka.
17:50 Łukasz filmuje stoisko z perspektywy żółtego dziecięcego rowerku Kamila (chłopca lepiącego najmniejsze domki). Ania D. widząc te wyczyny spada z ławki ze śmiechu.
Piotr S. lepi hacele. Kobieta, rocznik '50 z koleżanką oglądają mapę. Nic nie mogą dodać.
Dzieci wciąż piszą w jidysz.
18:15 Łukasz z Karoliną wracają do internatu zgrać kasetki, by móc nagrywać wieczorem spotkanie z Ewą w synagodze.
18:25 Igor wspomina "Ptysia" - napój w grubych, szklanych butelkach z metalową zakrętką. Przy stoisku pusto, cicho. Piotr S. czyta Bubera. Na oparciu ławki schną jego hacele.
19:20 Kobieta w niebieskiej sukience. Szybkim, zdecydowanym krokiem podchodzi do mapy. "Lejba Szor przyjechał w 1947 roku. Wszystkie mieszkania sprzedał" - liczy na palcach. "Sześć sprzedał!" - informuje i odchodzi równie niespodziewanie, jak się pojawiła.
19:30 Kończymy.
19:45 Synagoga. Ewa zachwycona. Zaraz jednak okazuje się, że nie możemy tu dziś zostać. Panowie z firmy budowlanej, na terenie której stoi budynek bóżnicy, gdzieś jadą. Chcą zamknąć bramę. Wracamy pod BCK.
20:15 Piaskownica na tyłach BCK. Ewa opowiada o zburzeniu świątyni, o synagogach, ich budowie, architekturze i malowidłach.
21:30 musimy wracać. O 22 dozorca zamyka internat.
|
|
Kraśnik - Bychawa, 2 sierpnia
7:53 Dzwoni budzik Magdy. Biegiem do mycia!
10:00 Ania K., Ania D., Magda i Ignacy na spotkaniu u pani Pawęzkiej.
Pokój jest ciemny, pomalowany na zielono z gęstymi firankami. W fotelu przy wejściu pani Marianna Pawęzka, rocznik 1911. Niedosłyszy. Od lat zajmuje się nią młodsza córka, Janina Balawender. Dostajemy kawę i ciastka. 11 maja 1993 roku pani Pawęzka została odznaczona medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata za uratowanie żydowskiej dziewczynki.
Miała na imię Cywka. Rodzinę Neumanów Pawęzcy znali od dawna. Tuż po zbombardowaniu Lublina rodzice wraz z czwórką dzieci - Josim, Cywką, Łajzerem i Lidią przenieśli się do Kraśnika. Gdy sytuacja pogorszyła się, mąż pani Marianny ukrył całą rodzinę w lesie niedaleko leśniczówki. Przynosił im chleb i naftę. Dwunastoletnia Cywka została z Powęzkimi we wsi Słodków 3. Pomagała w domu. Wieczorami widywała się z matką, która przychodziła do Marianny po gorące kartofle czy zupę. Któregoś dnia przy dziewcznce zatrzymał sie patrol niemiecki. "Halt". Powęzka wybiegła z domu krzycząc - "Gdzie mi dziecko chcecie zabrać!?" Złapała małą. "Czesia, do do domu!"
- "Dobra była, grzeczna i bardzo zdolna" - wspomina pani Marianna. - Do tej pory mówi do mnie mamo".
W 1944 partyzantka niemecka odkryła kryjówkę Neumanów. Rodzina znalazła się na Majdanku. Stamtąd pojechali do obozu w Oświęcimiu, gdzie doczekali wyzwolenia. W trakcie umarło dwoje najmłodszych dzieci. Po wojnie Josi wyjechał do Palestyny, gdzie zginął w wojnie palestyńsko-izraelskiej. Wiele lat potem Janina pojechała do Izraela. Nauczyła się hebrajskiego, nawiązała kontakty. Wciąż przychodzą listy, od Cywki też.
12:00 Wyjeżdżamy do Bychawy.
12:40 Bychawa, ulica Reymonta, Zespół Szkół Zawodowych nr 1., internat, pierwsze piętro, pokoje 8, 9, 12. Wypakowujemy bagaże, by za chwilę wsiąść do autokaru, który stanie na tyłach Bychawskiego Centum Kultury.
13:15 BCK. Zebranie. Czy bychawska synagoga jest FODŻu? Jeśli tak, może zrobimy tam wieczorne spotkanie, podobne do tego w Kraśniku. Jeśli nie, odbędzie się ono w Kawiarni Artystycznej w BCK (kolorowe ściany, zaklejone okna, białe płótna imitujące baldachim zwisające z sufitu, róznego rodzaju gitary przyczepione do ścian). I proza życia: czy ktoś widział jakieś sensowne miejsce do jedzenia? Pamiętajcie o utrzymaniu porządku w łazience, bo sufit przecieka. I tak dalej...
13:23 Idziemy zobaczyć synagogę. Piłsudskiego prosto. Przy Urzędzie Miasta w ulicę w prawo. Tuż przed Hurtownią Elektryczną skręcamy w wąską ścieżkę biegnącą w zarośla. Kirkut. Na drzewie kartka: "Tu spoczywają ludzie ("ludzie" podkreślone) mieszkańcy Bychawy". Z kawałków macew zrobiono coś na kształt skalniaka. - "Dołujące" - podsumowuje Piotr Ch. Zaraz za drzewami skarpa i regularne śmietnisko. Z krkutu wychodzimy wprost na synagogę. Kolejny szok. Budynek znajduje się na ogrodzonym terenie zakładu budowlanego o dziwnej nazwie.
Z domu przy Kościuszki wychodzi strasza pani - nasza historia mówiona.
13:40 Gmina. Redakcja "Głosu Ziemi Bychawskiej" zamknięta. A zatem spowrotem do BCK, do biblioteki mieszczącej się na pierwszym piętrze.
14:00 Pani bibliotekarka umawia nas na spotkanie z Marią Dębowczyk, prezeską Towarzystwa Regionalnego.
14:30 Maria Dębowczyk jest pasjonatką. Na kawiarnianym stoliku w Artystycznej (patrz opis BCK na górze) pojawia się fotografia przedwojennego rynku. Dzielimy się z refleksjami po obejrzeniu bóżnicy. Okazuje się, że budynek pochodzi z końca XIX wieku. Wcześniej na tym miejscu stała stara synagoga (z 1810 roku). Spaliła się. Wracamy na górę do biblioteki. Oglądamy stare numery "Głosu Ziemi Bychawskiej". Dębowczyk zwraca uwagę na swoje artykuły poświęcone historii miasta. Jest sporo informacji o bychawskich żydach.
15:25 Dostajemy pozwolenie z Gminy na zorganizowanie spotkania w bóżnicy.
16:00 Praca w grupach, obiady, spacery.
Kraśnik, 1 sierpnia
10:00 Ania K., Ignacy, Ola, Magda i Ola wyruszają na umówione nagrania.
Ulica Polna. Szukają pana Trójczaka. Nikt nie otwiera.
Ulica Piłsudskiego. Pytają o błędne nazwisko. Wreszcie trafiają na panią Zofię. Nie otwiera. Zza ściany wygląda sąsiad. "Bardzo przerażający" - wyznaje Ania K. Po chwili pojawia się pani Zofia z natką pietruszki w ręku. Podaje Ignacemu przepis na mizerię na zimę: 4 kg ogórków, 1 kg cebuli, 2 pęczki natki pieruszki, 2 główki czosnku. Nie wiadomo, co jest w zalewie.
"Rózia. Tak nazywała się moja żydowska koleżanka. Uczyła mnie rachunków, a ją polskiego."
Od pani Zofii wyruszają na dalsze poszukiwania. Księgarnia. Pan nigdy nie słyszł o Singerze. "A co on napisał?" Mimo ignorancji, zauważają na półce 3 książki - "Spuściznę", "Niewolnika" i "Szoszę".
A potem lody. W międzyczasie Magda rozwala Ani but. "Wlazłaś mi pod nogę" - tłumaczy.
Ulica Szewska. Błądzą. Wracając zachodzą do pana Trójczaka. "Mam chorą żonę." Nagranie się nie udaje.
Strażacka przed Szewską - Magda podchodzi do pana pytając: "Czy pan wie, gdzie mieszka pan Gąska?" - "Czego chcesz, bo to ja!". Magda tłumaczy kim jest i czego chce. "Mało pamiętam. Końmi się zajmowałem przed wojną. Więcej będzie pamiętał pan Henryk Szczepański.
U pana Szczepańskiego drzwi otwiera żona. "Nie ma męża."
Ostatecznie udaje się zastać panią Skwarę, 90-letnią mieszkankę Kraśnika. Już na podwórzu łydki Ignacego zostają zaatakowane przez psa rozmówczyni. Do niczego jednak nie dochodzi. Panią Skwarę boli głowa i nie chce dziś rozmawiać. Wychodzimy.
Dom pana Aleksandra Łukasika ma kolor różowy. "Sprzedaż wafli". Zielona ławka przed domem. Po balkonie sąsiedniego domu łazi czarno-biały kot z dzwonkiem na szyi. Pytamy o Singera. "Cooo?" Ania K. wybucha śmiechem. Groteska ten dzisiejszy dzień.
Tu możesz posłuchać opowieści Aleksandra Łukasika: cz. 1 cz. 2.
13:30 Wraca ekipa z dwoma nagraniami. Niezbyt zadowoleni. Dziś ludzie nie chcieli z nimi rozmawiać.
14:05 Piotr S. znów opowiada swoje nędzne dowcipy. Kiwa się. Czy to choroba sieroca? "Nie, ja jestem cadykiem" - wyznaje Piotr.
14:45 Agnieszka z Asią wracają z rajdu po kraśnickich szmateksach. "Kupiłyśmy kilka bluzek. Ale bez rewelacji" - komentuje Asia. Igor najwyraźniej im zazdrości. Nie może odżałować hawajskiej koszuli z Janowa.
16:00 Dostajemy klucz do bóżnicy. Zaczynają się przygotowania do wieczornego spotkania.
17:00 Po trudach i mękach powstaje kolejny artykuł do "Gazety Wyborczej". Wysyłamy. Będzie "szedł" około 40 minut. Połączenie przez komórkę to masakra!
17:05 Asia z Magdą idą szukać Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata. Znają tylko nazwisko: Powęzka i nazwę osiedla, na którym mieszka. Mieszkańcy bloków włączają się w akcję poszukiwawczą. Sukces. Umawiają się na jutro.
19:05 Zaczynamy. Na spotkanie w bóżnicy przyszło około 25 osób. Świeczki, punktowe światło, ekran, logo Akademii. Piotr S. prowadzi. Ola czyta "Zjawę", później niespodziewanie pada pytanie o Tajbełe. Próbując znaleźć się w sytuacji, opowiada o kobiecie i jej demonie. Wychodzi świetnie.
W trakcie atmosfera robi się coraz bardziej przyjacielska. Zaczynamy się przedstawiać, mówić, skąd znaleźliśmy się w Akademii, i co w niej robimy. Goście pytają o sens podróży, odwiedzone przez nas miasta, o Singera.
21:10 Koniec części oficjalnej. W grupkach trwają jeszcze rozmowy akademiowiczów z gośćmi. Powoli wynosimy sprzęt. Bóżnica znów pusta, ciemna i zamknięta.
21:30 Zebranie. Wszyscy w świetnych nastrojach. Jutro jeszcez jedno nagranie, a potem wyjazd do Bychawy. Ustala sie kolejka do mycia.
Kraśnik, 31 lipca
5:50 Agnieszka z Ignacym wyruszają na kirkut. Zamierzają robić zdjęcia.
6:30 Przebudzenie Piotra S. Wstaje Asia. Męczy blogi.
7:30 Wracają Agnieszka z Ingacym. Spowrotem wskakują do śpiworów.
9:10 Ola czyta, Igor marudzi (wkurzając tym Agnieszkę, która postatawia liczyć mu czas "kiedy nie narzeka"), Dorota aktualizuje stronę, Łukasz je śniadanko, Karolina zgrywa płyty, a Piotr Ch. nie robi nic. Na przekór. Za chwilę ruszą do kąpieli. Jedna kabina prysznicowa z ciepłą (wbrew oczekiwaniom) wodą to przyjemność, o którą warto walczyć.
11:05 Ola, Igor, Łukasz, Karolina, Agnieszka i Piotr Ch. z wizytą u pana Chruściela, dawniej opiekuna bóżnicy. Nagrywają wspomnienia. Pan Chruściel W środku synagogi objaśnia polichromie na ścianach.
11:15 Asia z Dorotą na poszukiwaniach szpitala. Asi wreszcie zdejmują szwy z palca zranionego na kirkucie we Frampolu.
13:00 Piotr Ch., Ola, Igor, Łukasz i Karolina nagrywają wspomnienia Waldemara Fronczeka. Nieśmiały, po jakimś czasie się rozkręcał. Stara się pomijać to, czego nie pamięta. "Żydzi to przede wszystkim była biedota. Bogatych było bardzo niewielu. Łaźnia była żydowska, ale Polacy też do niej chodzili. Ci pierwsi przed szabatem. Drudzy przed niedzielą. Na targach wszystko można było kupić. Rynek był brukowany. Ludzie z okolicy ściągali we wtorki i piątki...
Już podczas wojny pan Fronczek, wówczas 12-letni chłopak, przewoził trupy żydowskie. "Jakby bale rzucić na wóz."
13:30 Agnieszka, Asia i Ignacy kleją zdjęcie na popołudniowe stoisko.
15:50 Wszyscy znoszą elementy potrzebne na stoisku na rynku.
16:10 Rozkładamy stoisko z jidysz, ustawiamy mapę pamięci i zdjęcie.
Kolonia z Krakowa. Ania K. zjednuje sobie sympatię młodocianego tłumu. Ze wspomnień mieszkańców dowiadujemy się, że nasze zdjęcie przedstawia ulicę Bóżniczą, gdzie do tej pory stoi synagoga. Gość na rowerze nawiązuję z Igorem miłą i merytorycznie poprawną dyskusję o antysemityzmie. "Nie rozumiem antysemityzmu polskiego. Historia Polski to również historia Żydów." Po czym dodaje: "Jako dziecko bawiłem się na kirkucie nie mając pojęcia, co to za miejsce. Bo przecież nie było żadnych macew. Znałem ostatniego Żyda z Kraśnika. Wyjechał w 1969."
17:40 Magda z Collegu z Chełma. Z grupką przyjaciół wstawiali "Jak Szlemiel szedł do Warszawy" po angielsku na przeglądzie teatrów w Łodzi. Od niedawna działa w stowarzyszeniu Miasteczko.
17:50 "Patrzcie, historia mówiona na rowerze" - żartujemy obserwując przechodniów.
18:20 Dwaj podpici panowie. Nietrzeźwiejący. "Jest pan żydem?" - jeden z nich pyta Igora. Drugi opowiada, jak to kiedyś poszczuł psem dzieci bawiące się na kirkucie.
Zaznaczamy na mapie dwa kirkuty.
18:40 Ania K. czyta na głos opowiadanie "Zjawa". Inni starają się zaprosić jak najwięcej ludzi na jutrzejsze spotkanie wieczorne.
19:00 Tomek, student z Lublina. Asia pomaga mu napisać imię w jidysz. W zamian chłopak zanosi wraz z nami stoisko do szkoły.
Kraśnik, 30 lipca
20:45 Wieczór w SP w Kraśniku. Dziś dzień "przejazdowy".
Ania D., autorka dziennika, musiała pojechać na dzień do Lublinia, więc mamy chwilowy "brak danych".
Na pocieszenie możemy poinformować, że Piotrowi udało się zmontować pierwszy filmik z podróży. Więcej tutaj.
|
|
Janów Lubelski, 28 lipca
13:05 Zebranie. Dziś od 16, choć obawiamy się, że upał nie pozwoli nam dotrwać do wieczornego spotkania. Chwilę później rozchodzimy sie po pokojach. Praca. Ania K. i Magda montują nagrania historii mówionej, by kilkuminutowe fragmenty znalazły się na stronie; Asia z Agnieszką przygotowują popołudniowe spotkanie (naklejanie zdjęcia Janowa); Dorota aktualizuje stronę. Wraca Igor.
15:45 Wyruszamy. 35-37 stopni w cieniu, lekki, niemalże niezauważalny wiatr. Nie można się do niczego dotknąć. Czarne koszulki skupiają światło.
16:10 Pan na wózku. Józef Łukasiewicz. Cichym głosem wypytuje kim jesteśmy, co robimy, dlaczego. Czy to ignoranctwo, że przywozimy zupełnie pustą mapę? Wyjaśniamy, że chcemy, aby od poczatku do końca była dziełem mieszkańców.
Pan Józef zaczyna opowiadać - na miejscu fontanny stała cerkiew. Bóżnica była tam, gdzie obecnie jest Państwowa Straż Pożarna. W Janowie były dwa kirkuty - na koncu ulicy 3 maja (dziś jest tam hurtownia materiałów budowlanych) i na Wojska Polskiego, po prawej za rondem. Na żadnym nie ma macew. Niemcy użyli ich do budowy drogi do Frampola. A jedną znaleziono przypadkiem. Leżała pod progiem stodoły. Obecnie mieści się tam warsztat samochodowy. Ksiądz nakazał, aby umieścić ją na cmentarzu. Stała tam jakiś czas.
Może zaczniemy rysować? Ania D. pochyla się nad mapą. Rynek, Poprzeczna z bóżnicą i chederem, Piłsudskiego, Księża, Świerdzowa... Cała północ od rynku była w większości żydowska.
16:40 Emilka z mamą. Nauka jidysz. Emilka ma kolorowe paznokcie u rąk i nóg. I złote kolczyki. Trochę za duże. Obok stoi jeszcze jedna, z rowerem. Nie chce sie przedstawić. Mama Emilki ucieka przed kamerą.
Na Zamojskiej, tuż za naszymi plecami, ciężarówki.
17:00 "Byliście w Goraju. Czytałam o was." - pani w sukience.
17:05 Mężczyzna na rowerze. Czyta "Manifest" z plakatu. Pod nosem mruczy - "Pewnie przygotowują się do dziennikarstwa."
Przy mapie zatrzymuje się dwóch chłopaków. Markowe spodenki, koszulki, buty, skarpety:
- To jest Janów? - jeden pokazuje palcem na zdjęcie - A przed którą wojną?
- Drugą - pada odpowiedź.
- Czyli?
- Dwudziestolecie międzywojenne.
- Czyli? - pyta.
- 1919-1939.
- Dobra, idziemy.
Zaraz za nimi zjawiają się kolejni na rowerach. Błyszczy zielony napój w butelce. Podają pierwszy kontakt.
Chłopiec (najprawdopodobniej brat dziewczynki z kolorowymi paznokciami, która pogłębia swoją wiedzę o jidysz) miarowo, beszustannie kopie nogą w metalową obudowę wózka, w którym siedzi.
17:15 Znów kamera wbudza powszechne zainteresowanie. Młodzi, z lekka podpici, chcą być w telewizji.
Piotr S. opowiada panu Łukasiewiczowi o wystawie w NN - "Mozna spacerować tymi dawnymi, nieistniejącymi już ulicami. Jestem z Lublina, moi rodzice są z Lublina, dziadkowie też. Nikt nigdy mi nie mówił, że istniała wielka dzielnica żydowska pod zamkiem. Boli mnie, że nikt tego nie mówi."
17:20 Łukasz do Ani D. - "Aniu, przeczytasz to, co napisałaś?
- Nie. Nie mam dziś nastroju na telewizję.
Druga Ania też nie. Wraz z Dorotą idzie do pani Czaplowej. To kontakt od chłopaków z rowerami.
Nad naszymi głowami żółty banner rozciągnięty w poprzek Zamojskiej: "Festiwal Artystów Filmu i Telewizji FART 2006, Janów Lubelski 17-26 lipca 2006." Kiedy to było? W Biłgoraju.
Asia opowiada panu Józefowi o jidysz - "Język życia codziennego, w przeciwieństwie do hebrajskiego..."
Pan Józef opowiada o dowcipnisiu z Janowa. Ciupak sie nazywał. Robił dowcipy Żydom. Bez zawiści. Chodził po sklepach, wrzucał ogórki do śledzi. Doprowadził do tego, że Żydzi zaczęli się przed nim ostrzegać. Jak szedł, krzyczeli "ciup, ciup" i zamykali sklepy. Raz chciał sprzedać Żydowi plewy. Nalał do wielkiej beczki wodę, wierzch posypał plewami, które unosiły się na wodzie. Już targ miał być dobity. Ale Żydowi nie podobało się, że beczka nie jest pełna. Ciupak na to - "Wejdź, ubij nogami, to dosypię." Żyd wlazł i skąpał się w wodzie. Plewy mu na brodzie wisiały.
17:30 Pan Filip, czarne okulary, lniane spodnie. Przyjaciel pana Łukasiewicza (chyba każdy go tu zna).
- "Singer i Janów? - dziwi się. - Biłgoraj to tak!
Piotr S. wyjaśnia: - Janów jako miejsce akcji opowiadań.
17:35 Dwie nastolatki. Uważnie przyglądają się zdjęciu.
17:40 Pan w słomianym kapeluszu. Stoi, patrzy na zdjęcie. "Gdyby choć nazwa ulicy była."
- A mapa? - pyta Magda. - Mogłby pan coś dodać?
- Miałem 15 lat, gdy zaczęła się wojna. Boisko było przy parku, na rogu. Jak u nas było kopanie kartofli, to u Żydów kuczki, takie święto. A w piątek szabas. Nie gotowali, tylko modły mieli. Modlili się i kiwali.
- A był pan może w bóżnicy? - ciągnie Magda.
- Byłem. Człowiek założył czapkę, kiwał sie jak oni, to nie zwracali uwagi. A kobiety to gdzie indziej siedziały.
- A czym się zajmowali?
- A, handlowali. Sprzedawali cukier, śledzie, naftę. Nie mieli ziemi, tylko handlowali.
- Jak wyglądali?
- Taki miał czapkę giszułkę, pejsy na uszy nachodziły. Musiał się po swojemu ubierać, bo był chasydem. Teraz w rządzie są.
Pan nie chce się przedstawić, a my już nie chcemy rozmawić.
17:50 Wraca Ania K. z Dorotą. Odwiedziły cztery kobiety. Żadna nie chciała rozmawiać.
Pusto. Dziewczyny idą na lody "handmade" (zwrot zaczerpnięty od Piotra Ch.)
18:00 Młody męźczyzna. Uśmiecha się na widok mapy. "Może babcia by chciała porozmawiać, ale ona nigdy nie ma czasu. Do kościoła musi chodzić."
18:10 Grupa na rowerach. Michał - "Dziadek sporo mi opowiadał. W czasie wojny Żydzi zmuszani przez Niemców robili alejki w tym parku i kopali groble przy zalewie. A na Zamojskiej wtedy były kasyna."
Nie słyszał o Singerze.
18:20 Fontanna. Dwie dziewczynki z podkasanymi nogawkami chodzą po wodzie. Brzęczą zawieszone na szyi klucze. Na samym środku fontanny dziewczynka i chłopiec z plecakami. Oboje żeliwni. Wracają ze szkoły? Między nimi trójkloszowa latarnia w stylu trochę z innej bajki. Na jedej z ławek wielka pani z synem jedzą żółte lody na patyku.
Przy stoisku pusto.
18:40 Decyzja - kończymy. Szkoda czasu. Zwijamy graty i do internatu.
22:05 Drewniany stolik, słomiany parasol, dwie ławki. Zebranie nad zalewem. Zimno. Jak oceniacie dzisiejszy dzień? Czy zmieniamy coś? - dopytuje się Ania D. To ona prowadzi dziś spotkanie.
23:15 Wracamy. Dziewczyny biegną, by sie chcoć trochę rozgrzać.
|
|
Goraj - Janów Lubelski, 27 lipca
10:15 Ulica Janowska. Stanisława Wyrostek na widok grupy Singera wykrzykuje - "Wy z Izraela!" Ania K. spokojnym tonem wyjaśnia, że nie. Ludzi dziwi, jak Polacy, katolicy, mogą interesować się żydami. Po co? Węszą zazwyczaj jakiś spisek, lub kłamstwo.
Gdy wybuchła wojna, pani Stanisława miała 17 lat. Z uśmiechem wspomina przedwojenne prywatki. "Na szkolne przychodzili wszyscy, i żydzi, i katolicy. Na domowe tylko katolicy. Zasadą było, że dziewczyna nie wychodziła sama. Musiał po nią przyjść chłopiec. Inaczej nie szła. Po mnie też przychodzili, całowali matkę w rękę, pytali, czy mogą Stasię zabrać na zabawę. Tańczyć uczyło się na polu, podczas wypasania krów." Pani Stanisława klaszcze w ręce. Zaczyna śpiewać. "Tańczyliśmy oberki, poleczki, poloneza, a nie takie afrykańskie wygibasy jak teraz."
10:30 Pakowanie, sprzątanie szkoły, ustawianie ławek.
11:20 Czekamy na przyjazd kierowcy.
12:15 Wjeżdżamy do Janowa. Czeka już na nas Ola z Piotrem S.
12:20 Internat Zespołu Szkół Zawodowych w Janowie Lubelskim, Ogrodowa 20.
13:10 Zebranie. rozplanowanie dnia.
14:30 Obiad w "Hetmańskiej" - masakra. Kelner nie dysponuje kartką do zapisywania zamówień, nie wie, co jest a czego nie ma.
Wszysto trwa nieskończenie długo. Pod czerwonymi parasolami jednego z browarów ekipa wpada na pomysł - z podróży na pewno należy stworzyć przewodnik po knajpach Lubelszczyzny. Subiektywny, w miarę możliwości dokładny. Kolejny szok następuje przy otrzymaniu rachunku - wliczono wszystko, również to, czego nie dostalismy (bo nie było). Wzburzeni wyruszamy na lody. Magda z Anią K. rozwieszają plataky informujące o naszej jutrzejszej działalności w parku w samym centrum Janowa.
16:00 Część załogi odsypia, reszta włóczy się po mieście. Łukasz jako jedyny (jak na razie) zażywa kąpieli w zalewie.
19:05 Kolejne spotkanie. Co jutro? Ola z Piotrem Ch. rano wyjeżdżają do Lublina na spotanie z jakimiś bardzo waznymi ludźmi. Reszta zostaje. Jak znaleźć kontakty?
20:30 Piotr Ch. otoczony wianuszkiem dziewcząt (Magda, Dorota, Ania K., Asia, Ola) zwiedzają Janów, Łukasz z Karolą po nieudanym obiedzie zasiadają w pizzeri prowadzonej przez Angela (ul. Ogrodowa, zielone parasole, też browarów), Włocha. Po chwili dołączają do nich Ania D. z Piotrem S. "Pycha!" - jednym słowem.
Goraj, 26 lipca
8:05 Asia już wstała. Zaraz za nią ustala się kolejka do mycia: Ania D., Ania K.,
Igor, Dorota... Zapowiada się dzień pełen wrażeń. Zapalnowaliśmy sobie odwiedzić osiem osób.
Przygotowujemy się na więcej. Zazwyczaj każda kolejna historia ciągnie za sobą nowe
nazwiska, nowe kontakty.
10:00 Grupa Ani K. (Ania K, Igor, Agnieszka, Ania D.) na nagraniu u pana Józefa
Brachy. Kuchnia w domu przy rynku. Zielone lamperie, na oknie słoiki z ogórkami małosolnymi.
Na niepościelonym łóżku pan Józef, obok na małym taborecie kolega (nie chce sie
przedstawić). "Z pamięci na pewno dużo wam opowiem. Wystarczy" - zaczyna Bracha. Urodził sie
w Goraju w rodzinie robotniczo-chłopskiej 16 listopada 1921 roku. W 1942 roku aresztowany na
rynku w Goraju. wraz z grupą 108 osób (w tym osiem kobiet) wywieziony do obozu na Majdanku.
Zwolniony po trzech miesiącach (aresztowanych Żydów nie zwolniono). "Fabryka śmierci. Mój
brat nie przeżył. Na bramie wejściowej widniał napis: Uwaga, strefa śmierci!" - wspomina pan
Józef. Według jego relacji w Goraju przed wojną mieszkało około 800 osób wyznania
mojżeszowego. W czasie wojny wszystkich wywieziono do Frampola, a stamtąd transportem prosto
do Bełżca. Skąd te informacje? "AK" - pada odpowiedź.
Próbujemy cofnąć się jeszcze bardziej w czasie. Jak było? "Naród się zgadzał. Nie było
sporów, a jeśli nawet, rabin godził wszystkich. Do szkłoy chodziliśmy razem. Bo była jedna.
Obowiązkowa dla katolików. Żydki mieli cheder. Część tam się uczyła. Natomiast obowiązek
służby wojskowej rozciągał się na wszystkich. Złodziei nie było." Chasydzi? Tu włącza się
kolega z taboretu - "Czysto się nosili, często modlili. Nie pracowali. Elita, naukowcy." Pan
Józef przerywa - "Jak się modlili, nie było z nimi kontaktu. Mogłeś go przewrócić, nie
podniósł się, mogłeś go zabić, nie broniłby się."
Najważniejszym świętem, poza szabasem, które pamiętają wszyscy nasi dotychczasowi rozmówcy,
panowie wspominają Sądny Dzień. "Zapraszali wtedy do siebie Polaków. Bali się, że porwie ich
zło."
Pogrzeby? - dopytuje Ania K. "W czterech nieśli nieboszczyka. Na cmentarzu się jeszcze
modlili. Chowali na siedząco, bez trumny, w białym prześcieradle. Macewy były wielkości
stołu, wysokie na półtora metra, wygrawerowane. Zbiorowych pogrzebów nie było. Czasem
przychodziła płaczka i za pieniądze pomodliła się przy mogile. Gdy pytamy, co stało się z
macewami, pan Józef zaperza się. Potwierdza informację, którą słyszeliśmy już wczoraj - Po
wojnie jeden z mieszkańców pobudował z nich stodołę. Przez wiele lat stała nieotynkowana.
Każdy mógł zobaczyć litery.
"Cmentarz żydowski był na mojej ojcowiźnie" - dodaje Bracha.
Pomysłowy pan zmarł wiele lat po wojnie na raka krtani. Jak wieść gminna niesie, na pogrzeb
zleciały się chmary robactwa. Trudno było zostać na cmentarzu podczas nabożeństwa. - "To
dusze żydowskie przyszły" - tłumaczy Bracha. Jest bardzo przejęty. Mocno wkurza go obecny
stan kirkuta. Gorzej być nie może.
Wracamy do życia codziennego. Miłości? Tylko nie mieszane. Rabinowi bardzo się to nie
podobało. Śluby? Pan na taborecie szpecze - "Opowiedz im o Ryfce." Ryfka, piękna, młodsza
miała starszą siostrę. Swaty załatwiły kawalera z Janowa. "Przy uroczystościach ślubnych tak
przestraszył się starszej brzyduli, że tylko krzyknął "gewatł" i już go nie było" - śmieje
się pan Józef.
Wkraczamy w lata wojny. "Polacy przechowywali główne Żydówki. Ładne." Padają pierwsze
nazwiska: Brucha Wolfenbeld i Bajla Dystenbaum, córka Arona Wolfa. "Bajla miała pasywne
oczy. Pochłaniała mężczyzn" - z rubieżnym uśmiechem wyznaje pan Bracha. Najwęcej zasłużył
się w Goraju pan Ksawery Złamański. Po wojnie ukrywające się u niego Zydówki powyjeżdżały do
Stanów. Dostawał stamtąd listy zaczynające się od słow "Panie Ksawery, kochana nasza
rodzino..."
11:00 Ulica Janowska odchodzi od rynku na zachód. Grupa Magdy (Piotr Ch., Dorota,
Ola, Magda, Asia) idzie na spotkanie do Mieczysława Brachy. "Dużo historyjek
okolicznościowych" - podsumowuje Magda. Singer? "Dzięki niemu Goraj znalazł się w światowej
literaturze" - stwierdza pan Bracha.
11:45 Biały dom przy rynku. Grupa Ani K. wchodzi na podwórko. Szaleje pies na
łańcuchu. Pan Mazurek "nic nie pamięta", ale wie wszystko. "Co chcesz wiedzieć, paniusiu" -
kładzie rękę na ramieniu Ani D. Widać wyraźnie, że nie ma ochoty na rozmowę z nami.
Wycofujemy się.
13:30 Wielu Gorajan ma wydruki zdjęć rynku sprzed wojny. Okazuje się, że część z nich
pochodzi od kolegi pana Zygmunta Dubaja. W małej kuchni pan Dubaj obiecuje skonaktować nas
ze swym przyjacielem po 17 września.
14:20 Przerwa obiadowa. Wpada Ola. Zaraz przy szkole stoi domek. Ania i Agnieszka
wchodzą do altanki. W przyjemnym cieniu czeka pani Magdalena Gawda.
15:00 Elżbieta Żłów. Mąż był regionalistą. Chciał napisać dzieje Goraja. Zmarł przed
rokiem. Pozostawił bardzo dużo zebranych przez siebie dokumentów. Rada gminy zastanawia się
nad ukończeniem dzieła.
16:05 Grupa Magdy na spotkaniu u pana Czesława Omiotka, dawniej naczelnika straży
pożarnej w Goraju. Zgromadził sporo zdjęć. Wszystkie związane ze swym zajęciem. O Singerze
nie słyszał. A Żydzi? Pamięta, jak kiedyś do Goraja miał przyjechać biskup. Katolicy zrobili
piękną bramę powitalną. Żydzi też! Do tego ustawili ją przed tą katolicką!
16:05 Znów rynek. do pani Marchewki wchodzi się od frontu wprost do dużego pokoju. W
telewizji leci właśnie "Moda na sukces" - "Mój ulubiony serial" - z lekkim uśmiechem wyznaje
pani Teresa. Wyaźnie boi się nas. "Ale czego ode mnie chcecie?" Anie na przemian tłumaczą,
kim są i po co przychodzą. "Jak było?" - pyta retorycznie pani Marchewka - "Potwornie. Ojca
zabrali do Oświęcimia. Nie wrócił." Pani Teresa wyciaga wydruk. Na zdjęciu młody mężczyzna.
Chuda, pociągła twarz, ogolona głowa, czapka w paski. Numer 14055.
"Tata pożegnał się ze mną zamin zabrała go więźniarka. Nigdy tego nie zapomnę. Wtedy po raz
ostatni go widziałam." Pojawiają się łzy. Przerywamy nagranie.
Nawiązać rozmowę o tym, co wczesniej? Każde wspomnienie wypiera to o ojcu.
"Manka, oj Manka. My już nie długo! Mówiła do mojej mamy zaprzyjaźniona Żydówka. Dobra była.
Bardzo. Tu, gdzie mieszkamy, mieszkał pan Złamański. Wielu Żydów uratował. Przedtem był
sklep żelazny. Żydowski. Na rynku swój zakład miał krawiec Dawid. Pięknie szył."
I znów tata. Pod ścianą śmierci.
19:00 Przygotowania do wieczornego spotkania, które dziś zacznie się dopiero o 20.
Postanawiamy pozostać na rynku z obawy, że nikomu nie będzie się chciało przyjść do szkoły.
20:00 Stoliki przykryte czarnym półtnem, walizka, parasol, Ola w czarnym plaszczu,
Ania D. w czarnej chuście, obie siedzą na stole. Igor z gitarą. Zaczynamy od piosenki.
Dzieciaki biegające po ulicy powoli zaczynają zwracać na nas uwagę. Na przystanku twarze
chłopców znane z wczoraj. W oknach ludzie. Boją się podejść bliżej. Ola zaczyna czytać. Nikt
poza ekipą jej nie słucha. Kończymy? Jeszcze nie. Ta obojętnośc to pozory. Wszyscy uważnie
nas obserwują. Znów piosenka. Kilku chłopców zasiada na ławce tuż obok nas. Nieśmiało
próbują śpiewać. Teraz Ania D. "O tym, jak Szlemiel wybrał się do Warszawy". Śmieją się.
Zaraz jednak zjawa sie Łukasz z Kamerą. Większa atrakcja.
20:40 Kończymy. Odchodzimy z rynku pełnego ludzi.
21:30 Zebranie. Dziś pytania fundamentalne (czyli standardowo) - co zrobić ze
strachem ludzi, z ich nieśmiałością, aby podeszli, włączyli się w wieczorne spotkanie? Gdzie
w tym wszystkim jest Singer? Jak zaplanować jutrzejszy wyjazd do Janowa?
22:15 Skromne "Sto lat" dla solenizantek. Zaplanowane karaoke wypiera sen. Dziś nie
pośpiewamy.
Goraj, 25 lipca
9:07 Zwlekamy się z łóżek. W brutalny sposób budzimy Magdę.
9:42 DOłączają do nas Asia z Dorotą, które z Frampola na kikladziesiąt dosłownie
godzin pojechały do domu uprać ciuchy. Dorota przywozi dobrą nowinę - mamy gdzie spać w
Tyszowcach.
10:36 Nożyczki, papier, klej. Trwa wycinanie zdjęcia Goraja i Janowa Lublelskiego.
Dorota z Piotrem Ch. porządkują zdjęcia. Do tej pory zrobiliśmy ich 760.
11:42 Ekipa się powiększa. Wracają Karolina z Łukaszem. Do wyprawy dołącza Agnieszka.
14:40 Magda z Agnieszką na spotkaniu u pani Władysławy Szcześniak. Urodzona w 1912
roku. W opowieści dużo luk. Chetnie opowiada o swoim bracie. "Uczył się u Żyda stolarki.
Kochał się w Żydówkach. Często przychodziły do nas do domu."
15:00 Spotkanie u pana Zbigniewa Gorzkowskiego. Pan Gorzkowski kieruje nas do swojej
ciotki Zofii Tobiszewskiej, która w 1939 miała 15 lat.
Pokój z długimi, ciężkimi zasłonami, woda z sokiem na stole, czarno-białe zdjęcia. Ania K.
nagrywa. Pierwsze nazwiska żydowskie. "Chodziłam z dziećmi żydowskimi do klasy. Żydówki były
bardzo eleganckie."
15:45 "Nienawidzę Żydów!" - pierwszy sfrustrowany. Nie znajdując porozumienia, odchodzi.
Urodził się po wojnie.
16:05 Dzieci. Asia zaczyna lekcję jidysz. Na murku przy sklepie szepty miejscowej
młodzieży. Jeszcze nie mają odwagi podejść.
16:10 Na oko pięćdziesięcioletni mężczyzna. W ręku reklamówka. Wszyscy Żydzi są źli.
To ich należy obwiniać za bezrobocie, klęski żywiołowe, choroby... No, no, ten Życiński to
też Żyd!
Do bezsensownej rozmowy włącza się Damian, dwunastolatek z Goraja: Może pana pokolenie było
najgorsze, ale to nie jest!
Ania D. spokojnym tonem (specjalnie dobranym na tę okoliczność) wyznaje: nie wiem w takim
razie, po co pan z nami rozmawia. My wszyscy jesteśmy Żydami.
Pan odchodzi bez słowa.
W międzyczasie na małym rowerku podjeżdża jeden z obsiadających murek chłopaków: Byście
spierdalali stąd!
I odjeżdża do kolegów.
Damian oferuje pokazać jakiś dom. Po drodze pyta niesmiało Anię D.: Pani naprawdę jest
Żydówką?
16:30 chłopcy z murku przenoszą się na przystanek, tuż obok naszego stoiska. Nie
radzą sobie z nami, z naszą obecnością.
(zasłyszane z przystanku: "pan Jezus tez był Żydem" - mówi jeden. - Co ty, ku..., z Ducha
Świętego a nie z Żyda" - obrusza się ten z rowerkiem. Dyskusja teologiczna trwa. Pada
propozycja - "Chodźmy do księdza!")
16:40 Przy zdjęciu zatrzymuje się 80-letni pan. "Dookoła rynku były sklepy - budynki
z podcieniami, a na środku woda stała, kaczki się kąpały. Wszystko się spaliło. Żydzi? Tu,
gdzie teraz jest gmina, był kahał. Po łaźni nawet śladu nie ma. Na kirkucie stał pomnik przy
pomniku. Nie będę mówił, co się tam stało... Podczas wojny Żydów wywieźli do Frampola." Pan
urywa. Nie chce podać nazwiska.
16:50 Do stoiska podchodzi czterdziestoparoletni mężczyzna. Pokazuje zdjęcie. Goraj,
1928 rok. "Dziadek defiladę prowadzi." Umawiamy się na jutro na spotkanie.
17:00 Pustoszeje przystanek. Do stoiska podchodzi Wacława Michalska. Potwierdzają się
informacje o żydowskim rynku. "Chodziłam z Żydami do klasy. Z jedną siedziałam w ławce. Bala
sie nazywała, Bala Sender... W piątki przed szabasem chodził taki jeden, pukał laską w
drzwi. Wtedy wiadomo było, że zaczyna się święto."
17:05 Na przystanku co i rusz zatrzymują się autobusy z Lublina do Biłgoraja.
Wysiadają ludzie. Zaciekawieni i speszeni. Boją się koło nas usiąść.
17:10 "Żydowski cmentarz jest koło naszego!" - wykrzykuje chłopiec w niebieskiej
koszulce. Rysuje boisko i kirkut.
17:20 Ania K, Karolina i Łukasz wracają z nagrania. Obok nich kroczy pan Gorzkowski.
Klęka przy mapie. Pojawia się mykwa przy bagnach, synagoga na Bednarskiej, ulice Nadrzeczna,
Dymitra, Frampolska, jatki przy Janowskiej. Macewy? Za Niemców sołtys wybudował z nich
stodołę.
17:40 Kolejne kontakty. Ola biegnie do pana Zygmunta Dubaja, właściciela zdjęć z lat
30. Wśród nich jest zdjęcie synagogi.
17:55 Starszy, szczupły pan. Trzynastoletni podczas wojny. Po wojnie rzeźnik. "Kiedy
były swięta katolickie, rabin przychodził do kościoła i odwrotnie, ksiądz przychodził do
synagogi." Bez nazwiska.
18:00 Na rynku zaraz za przystankiem, na samym środku stoi pomnik:
" W dwudziestą czwartą rocznicę napaści na Polskę hord hitlerowskich dla uczczenia pamięci
mieszkańców Goraja bestialsko zamordowanych, zgładzonych i zamęczonych przez zbrodniarzy
hitlerowskich w więzieniach i obozach koncentracyjnych za umiłowanie ziemi ojczystej
Społeczeństwo Goraja
Wrzesień 1963 rok." (przepisane za oryginałem)
Sztuczne wieńce. Pod nimi marmurowe tablice z nazwiskami. 117. Ani jedno nie jest żydowskie.
18:15 Pani w żółtej sukience (Teresa Skura) wraca na stoisko z cistakami "na wzmocnienie". Rozczuliłam się - komentuje Asia.
Wejdź "tutaj" aby posłuchać opowieści Pani Skury o Singerze.
18:30 Na posterunku Ola, Asia, Magda i Igor. Ania K. z Piotrem Ch. na rozmowie,
Karolina z Łukaszem zgrywają film, Piotr S. i Dorota uzupełniają stronkę www, Ania D. pisze
dziennik.
19:10 Zaczynają się przygotowania do wieczornego spotkania na rynku. Bez efektów, bez
rzutnika, bez filmów. Istnieje obawa, że będzie ciężko. Piotr Ch. chodząc po mieście widział
ekipę krzykacza z 16 - pije piwo z kolegami żywo dyskutując o naszej akcji.
20:05 Rynek, zaczynamy. Nie jest łatwo. Choć ludzi na rynku jest czałkiem sporo, inni
wyglądają z okien, zza krzaków, nie udaje się przeprowadzić "normalnego" spotkania.
Kilanaścioro dzieci przyciągają na chwilę piosenki w obco brzmiącym języku. I opowiadanie.
Ale to za mało. Wszystko się rozpływa. Dzieci chcą rozmawiać, ale trudo przykuć ich uwagę,
gdy my coś mówimy.
20:50 Spotkanie wieczorne zaczyna kwestia "wystepów". Jak zagrać z dziećmi, głównymi
odbiorcami naszej akcji? Jak zatrzymać ich uwagę? Jak przełamać psychologię tłumu, który nie
pozwala zostać, usiąść, pogadać, posłuchać?
Bezwiednie zaczęliśmy dotykać tematów absolutnie obcych, nieprzewidzianych wcześniej -
psychologia w połączeniu z socjologią i historią. - Jak podejdę, ziomy uznają mnie za Żyda?
Nie podejdę, bo wiecie, jak to jest - to stała odpowiedź na zaproszenie na wieczór.
22:00 Zaczynamy kąpiele. W małej wannie kuchennej za prysznic służy kubek, którym
należy zgrabnie (by nie zalać pomieszczenia), się polewać.
22:40 Piotr S. biega z kablami - dziś oglądamy film. Ściana klasy nr 7 posłuży za
ekran kina AO.
|
|
Frampol, 24 lipca
10:00 Ania K. wyrusza ponownie do Biłgoraja do pani Klechowej. Ma za zadanie
zeskanować zdjęcia. Magda i Piotr Ch. idą do pani Garbacz, która mieszka w miejscu, gdzie
kiedyś była mykwa. Nie ma jej w domu. Postanawiają sprawdzić jeszcze jeden adres. Kazimierz
Maślanka. Znów zamknięte.
10:30 Ekipa w składzie Igor, Piotr S., Ola i Ania pakują graty do autobusu. Ciężko.
Upał i bardzo dużo rzeczy do zapamiętania.
12:45 Szkoła podstawowa w Goraju. Czekamy na kogoś, kto otworzy nam drzwi. Piotr S.
idzie do urzędu gminy. Telefon. Po chwili przychodzi pani z kluczami. W sześć osób oswajamy
klasę numer 7 na parterze. Krzesła i ławki posłużą jako zapory grodowe. Powstają pierwsze
"pokoiki". Pod ścianą rośnie sterta bagaży. Szukanie kontaktu zakończone połowicznym
sukcesem - jeden nad tablicą. I choć mamy 20-centymetrowy przedłużacz i trzy listwy,
gotowanie wody oznacza odłączanie sprzętu.
12:50 Z Biłgoraja wraca Ania K. Przywozi skany zdjęć pani Klechowej. Na jednym
jasełka. Aniołkiem jest Żydówka.
Magda segreguje nagrania z mini dyska.
14:20 Ola, Ania K., Ania D., Piotr S., Piotr Ch. wyruszają do Uheru, małej
miejscowości pod Chełmem na kilka spotkań organizowanych przez FODŻ. Trafiają na wykład o
mistycyzmie żydowskim. Adam Lipszyc tańczy przed uczestnikami. Jesteśmy zachwyceni charyzmą
i olbrzymią wiedzą prowadzącego.
Po krótkiej przerwie - Robert Kuwałek o obozie zagłady w Bełżcu, o skomplikowanych
relacjach polsko-żydowskich, o polskich pogromach, trudnościach w nagrywaniu relacji,
dokumentach w archiwach... W drodze na kolację Piotr Ch. nawiązuje kontakt. Podczas kolacji
dzielimy się pierwszymi spostrzeżeniami, problemami przy nagraniach, przy mówieniu o
historii. Po jedzeniu ponownie wracamy do sali wykładowej. Piotr Ch. opowiada o projekcie
"Śladami Singera". W bardzo sympatycznej atmosferze opuszczamy obóz licząc na dalsze
kontakty.
21:50 Krasnystaw. Łapie nas drogówka. Na szczęście kierujący pojazdem typu Kia pride
Piotr S. wbrew swym czarnym myślom nie zapomnmiał zapalić świateł, nie wjechał też w drogę
jednokierunkową. Chyba po prostu wyglądaliśmy podejrzanie kręcąc się po rynku w
poszukiwaniu drogi powrotnej. Korzystamy z okazji i pytamy u źródła. Trzeba się spieszyć -
o 23 przyjdzie pani, by zamknąć na noc szkołę.
22:50 W domu. Teraz to co zwykle - blogi, dziennik, gazeta, książka, aż do zupełnej
utraty świadomości.
Frampol, 23 lipca
10:00 Piotr Ch. z Dorotą idą na Ogrodową, do drewnianego parterowego domku pani Eugenii Rawskiej. "W listopadzie 1942 roku tysiąc frampolskich Żydów zgromadzono na kirkucie. Egzekucja trwała kilka dni. Wśród gestapowców, którzy do Frampola przyjechali z Biłgoraja, był mołody chłopak. Chował się u nas za domem, by w tym nie uczestniczyć. Wieczorem wyrzucał kule w pokrzywy i wracał do kwatery - wspomina pani Eugenia. "Obóz w Zwierzyńcu był znacznie gorszy, niż w Oświęcimiu. Bez baraków. Ot, ogrodzony las. Trafiłam tam z całą rodziną. W Zwierzyńcu po raz drugi spotkaliśmy młodego gestapowca. Pomagał przy ucieczkach z transportów do Bełżca. Dzięki niemu przeżliśmy." Opowieść nie kończy się. Jest jeszcze coś - miejscowa historia miłosna. On katolik, ona żydówka Debora. Kochali się w sobie jeszcze przed wojną. Gdy zaczęło się piekło, on schował ją w pokoiku nad sklepem przy rynku. Trwało to jakiś czas. A potem ktoś zakablował. Zginęli oboje w lesie pod miasteczkiem. Kilka lat temu rodzina chłopaka dokonała ekshumacji zwłok. Teraz leżą oboje na katolickim cmentarzu we Frampolu. Próżno jednak szukać na nagrobku jej imienia.
12:15 Ania K. z Ola wyruszają do Frampola na spotkanie o Wojaczku.
13:30 Piotr S., Asia, Piotr Ch., Dorota i Igor idą na kirkut. Po drodze Piotr Ch. opowiada o porannym spotkaniu.
14:00 Kirkut. Czeka już na nas kilkoro miejscowych dzieci. "Drzewo na macewie oznacza, że została tu pochowana kobieta" - tłumaczy Asia.
14:30 Katastrofa! Asia kaleczy się starym szklanym zniczem. We frampolu nie ma czynnego punktu medycznego. Piotr S. wiezie ją do Biłgoraja.
14:50 Pod furtką kirkutu Ania D. z laptopem na kolanach pisze tekst do "Wyborczej". Od strony cmentarza katolickiego idzie ku nam pani Osmólska. "Ooo, poznałam was po koralach! Byłyście u mnie wczoraj!" - wskazuje na Anie.
15:00 Rynek, na ławce w cieniu rozłożystych drzewek siedzi siwy, 88-letni pan Zbroński Mieczysław. Szmaciane buty, laseczka, jasna flanelowa koszula w kratkę. "Pamiętam dwie Żydówki Haję i Blimę. Przychodziły do mamy kupować mleko. Mieszkały w domu piętrowym przy rynku. Ich brat Haskiel miał piekarnię. Bułeczki kosztowały 3 i 5 groszy. Zaraz za GOKiem mieszkał ubogi Żyd, a zaraz za nim bardzo bogaty. Był właścicielem hotelu. Kiedyś mężczyzna się tam zastrzelił. Poborca za nim chodził. A pieniądze? Albo przepił, albo przegrał w karty. Na Kościelnej mieszkał furman. Materiały z Lublina przywoził. Cały tydzień go nie było. Tyle trwała droga. Wracał dopiero na szabas... Tam, gdzie dziś jest restauracja, była kiedyś piekarnia żydowska. - Znajomka, chodźcie do mnie - zapraszali do sklepów."
15:50 Na rynku wszystkie ławki zajęte. Dyskusje światopoglądowe trwają. Z trzeciej na lewo patrzą na nas dziewczyny w krótkich bluzkach. Śmieją się śmiało.
Telefon od Piotra S. Asia ma zalożone szwy. Czeka na zastrzyk. Zaraz wracają.
16:05 Rozchodzimy się. Część wraca do domku, reszta zostaje na rynku.
17:10 Piotr Ch. i Ania K. u pani Osmólskiej skanują zdjęcia przedwojennego Frampola. Piotr S. sprawdza artykuł, który Ania D. napisała do "Wyborczej", Ola czyta, Karolina z Łukaszem przygotowują się do wyjazdu do domu, Dorota z Asią spacerują nad jeziorem.
17:50 Cisza. Pracujemy. Upał zelżał. Na karimatach przed domkiem rozkładamy komputery, dzienniki, gazety, obiad.
Frampol, 22 lipca
6:00 Pobudka. Do sali, w której śpi ekipa poróży wpadają ludzie z krzesłami. Trwają gorączkowe przygotowania do wesela. To dziś (części spośród nas przypomina się krzeszowska ipreza w remizie; wieczór zapowiada się interesująco). Kąpiel w zimnej wodzie, śniadanko przed domkiem, opowieści nocne, narzekania, oglądanie i wybieranie zdjęć, zgrywanie filmu...
11:30 Wyprawa do GOKu. Po drodze lody (lody to niezwykłe, bo nakładane przez wicemiss Polski; smakują ponoć lepiej). Kolejny zawód - miss dziś nie pracuje!
13:30 Wraca ekipa z Lublina, bez Kasi (przez najbliższy tydzień będzie uczestniczyła w wyprawie FOZu). W trakcie przygotowań - opowieści o trudach nocnych. Asia nakleja zdjęcie przedstawiające przedwojenny Frampol, Ola z Anią i Magdą rozstawiają stoisko na rynku. Łukasz z Karoliną oczywiście z kamerą.
14:00 Negocjacje. Ania D. (czująca się współwinną, gdyż to ona załatwiała nocleg), Piotr S. i Piotr Ch. walczą o noclegi. Właściciel nie za bardzo przejmuje się powagą sytuacji. Proponuje nam dwa inne domki, które na drodze szybkiej eliminacji (w jednym zaraz po wejściu usłyszęliśmy bzyczenie w ścianach, w drugim gniazdo dzikich pszczół zainstalowane było pod dachem) wykluczamy. Jest jeszcze domek z bali położony w lepszej (na oko) części placu. Nie zmieścimy się tam wszyscy. Ostatecznie godzimy się na pozostanie w domku z szerszeniami pod warunkiem, że dziewczyny będą mogły spać w budynku zajazdu. Pozostaje jeszcze problem z prysznicem. Nie rozwiązany.
14:30 Ania K., pełniąca wraz z Olą wartę na stoisku, podbiega do starszej pani wysiadającej z autobusu z Biłgoraja. Pani opowiada, że przed wojną mieszkała we wsi pod Frampolem. W niedziele przychodziła do miasteczka do kościoła. Rozglada się po rynku. "Wszędzie tu było błoto." Zajęte rozmową docierają do domu ponad 90-letniej pani. Słychać Radio Maryja. Kobieta odmawia koronkę. Ania czeka, Łukasz z Karoliną wyłączają kamerę. Po chwili do pokoju wpada inna kobieta. "Cyganie! Wynocha!" Na ulicy zbiegowisko. "Co sie stało?" - młody mężczyzna okazuje się być księdzem. Ania opowiada o projekcie. Dostajemy namiary do ludzi w Goraju. Ekipa dociera do malarza, znajomego Wojaczka. Umawiaja się na jutro.
15:40 Wraca Ania K, Igor i kamerzyści. "A jutro idę na kawę z kolegą Wojaczka!" - krzyczy rozpromieniona Ania. "A nasz Bashevis?" - pyta Piotr S.
15:50 Zamiast o zdjęciu, mężczyzna opowiada o optyku. Kiepski dowcip. Sytuacja jak z Monthy Pytona.
16:00 Deszcz. Obsługujący stoisko Piotr S. Anie, Igor, Ola i Asia biegną pod daszek przy budynku banku. Niezła zlewa.
16:20 Po burzy. "Wokół rynku mieszkali Żydzi, a rodowici Frampolanie na obrzeżach" - typowa retoryka.
Robi się zbiegowisko. Mężczyzna podchodzi bliżej. "Tu Frmapolacy pierdykają, że wy jesteście innego... no, że wy Żydzi jesteście. Mnie to bez różnicy. Ale oni nie podejdą."
16:35 Pani Wanda. Fioletowe usta. "To ruskiej!" - krzyczy wskazując palcem na zdjęcie. "Nauczycielką była. Rosjanka". Dowiadując się, jaki jest cel naszej wizyty, prowadzi nas do pani Osmólskiej. Anie idą na Butlerowską. Drewniany parterowy dom. "Jest babcia?"
Wchodzimy do pokoju. Przy oknie Singer, na ścianie zdjęcie męża. Pani Lucyna Osmólska w fioletowym szlaforku. Na palcu metalowy rózaniec. "Do szkoły chodziłam z taką jedną Żydóweczką. Sontag na nazwisko. Bardzo zdolna." Pani Osmólska wypada na chwilę z obecnej rzeczywistości. "Od wschodu na rynku wszystko było żydowskie. Sprzedawali materiały, buty, mleko. Targ był cały czas. Zewsząd przjeżdżali. Od południa i od zachodu mieszkali Polacy. Dobrze było. Jak w sobotę Żydzi szli na modlitwę, to w długich płaszczach i kapeluszach. Głosno sie modlili. A w tym czasie Żydówki, wyperfumowane do przesady, spacerowały po Kościelnej."
17:00 Przy stoisku porozrzucane rowery. Na mapie miejscowe dzieciaki lepią z plasteliny własne domy, podisują ulice, z przejęciem wyznają, że w miejscu, gdzie dziś grają w piłkę, była kiedyś mykwa. Pani mieszkająca nieopodal wciąż ich stamtąd przegania.
A tuż obok przy zdjęciu pojawiają się kolejni ludzie z nowymi teoriami dotyczącymi lokalizacj domów przedstawionych na zdjęciu.
18:10 Powoli zawijamy się do GOKu. Nie wiemy, czy ktokolwiek odważy sie przyjść na żydowskie spotkanie.
18:30 Na piętrze GOKu w dużej sali widowskowej trwają przygotowania. Na małym placu przed budynkiem dzieci, te od mapy. Niecierpliwią się. Będziemy musieli spontanicznie zmodyfikować spotkanie, by się nie pospały.
19:15 Zaczynamy od opowiadania "Głupcy z Chełma i durny karp". Po pierwszych słowach milkną szepty, ustaje skrzypienie foteli. Piosenki śpiewają bardzo nieśmiało, aby nie zostać potem wyszydzonym. Na pytanie o kulinarne zwyczaje Żydów, odpowiadają "Nic nie jedzą, bo nie żyją". Za to z przejęciem opowiadają o podziemnym tunelu biegnącym pod miasteczkiem, o dziwnych napisach na domach i kirkucie. Wiedzą bardzo dużo, bo znają tu każdy kamień.
20:10 Koniec. Sprzątamy. Ku radości pani z biblioteki, mapę, zdjęcie i "Oporniki" zostawiamy w GOKu.
20:40 Domek. Dowiadujemy się, że w związku z wieczornym weselem, łazienkę mamy tylko na godzinę. Anie z Ola postanawiają wykąpać się na stacji (prysznic 5 zł od osoby, warunki bardzo dobre).
21:20 Wszyscy spotykamy się na stacji. Kolacja. Wieczorne podsumowanie dnia. Sadząc po tłumach oblegających stoliki baru, to najpopularniejsze miejsce we Frampolu.
23:00 Piotry, Igor i Dorota postanawiają zostać w domu na noc. Reszta kładzie się na podłodze w zajeździe, w sali tuż nad salą weselną. Ania K. chce iśc na oczepiny. Ostatecznie zostaje w śpiworze. Na szczęście.
4:15 Pobudka. Goście weselni zajmują przygotowane łózka polowe (te z czasów drugiej wojny). Hałas budzi wszyskich.
8:50 Ostateczny koniec spania. Na dole trwają już przygotowania do poprawin.
|
|
Biłgoraj - Frampol, 21 lipca
10:00 Ania K., Ola i Igor spotykaja się z Piotrem Czarneckim, który ma zaprowadzić ich do pani Klechowej. Na miejscu okazuje się, że pani Klechowa właśnie wyszła z domu. W związku z powyższym pan Czarnecki zabiera naszą wycieczkę do pani Danuty Mikulskiej odznaczonej medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. W leśniczówce ukrywała pięcioro dzieci, między innymi Ryfkę, z którą do dziś utrzymuje kontakt. W trakcie rozmowy pan Czarnecki przywozi panią Klechową taksówką.
Wiktoria Klechowa, urodzona w 1926 roku. Chodziła do szkoły z dziećmi żydowskimi, których matki przynosiły na przerwy obiady. Bardzo troskliwe. W szkole działał również teatrzyk. Ma zdjęcia z przedstawień. W teatrzyku grały również dzieci żydowskie. Wszysko było razem.
11:00 Spakowani czekamy na kierowcę.
11:30 Wpada Tomek. wyruszamy do Frampola. Po drodze okazuje się, że zapomnieliśmy o Asi, która tuż przed wyjazdem poszła robić zdjęcia na kirkucie. Telefon. Dojedzie busem z Magdą.
12:00 Szybkie wypakowywanie na parkingu pod zajazdem "Złoty Łan". Kierowca spieszy się na pogrzeb przyjaciela.
Wybór domku.
1 - łóżka, pościel;
2 - łóżka polowe pamiętające czasy drugiej wojny światowej;
3 - podłoga;
Wybór pada na jedynkę czyli domek numer trzy. Podczas gdy Łukasz, Karolina, Dorota noszą pozostawione na parkingu torby i plecaki, Ania D. z Piotrem Ch. jadą aobusem pod GOK. Tam zostanie aż do poniedziałku.
Właściciel zajazdu udostępnia nam łazienkę. Godzinę dzielimy na równe części.
15:00 Do domku docierają Ania K, Ola i Igor. Opowiadają o pysznościach, jakie zaserwowała im pani Mikulska.
15:15 Ania K, Ania D., Piotr S., Ola i Kasia wyjeżdżają na noc do Lublina. Po drodze Ania K. na przemian z Olą opowiadają o wizycie.
16:00 Ekipa pozostała w domku idzie na stację beznynową w celu spożycia obiadu (bardzo smaczne i tanie obiady - bar przy stacji benzynowej na wylotówce na Biłgoraj, pierogi ruskie 6 zł, smaczne chcoć niedoprawione, jajecznica 1.20 za jajko).
17:10 Po posiłku spacer do Frampola (w tym miejscu warto zauważyć, że zajazd "Złoty Łan" leży kilometr od frampolskiego rynku; słowo 'spacer' nie oddaje w pełni trudów podróży do centrum. Przez większość drogi brodzimy w ciemnościach potwornych). Igor kupuje piłkę. W trakcie rozgrywanego meczu Łukasz dochrapał się przydomka "Zizu" po tym, jak sfaulował Dorotę, a później Karolinę. Tymczasem w Lublinie zaczyna się wielkie pranie ciuchów nie tylko swoich.
19:20 Na chwilę dosłownie wpada Juta (żona Piotra Ch.). Znów ekipa wyrusza na stację na wieczorne spotkanie przy stole (w domku jest mały stolik, trudno przy nim razem usiąść).
23:25 Powrót. Pisanie blogów, czytanie.
1:10 Asia i Magda zauważają szerszenie. Wylatują ze ścian. Co robić? Łukasz dzwoni do właściciela zaabsorbowanego już przygotowaniami do jutrzejszego wesela (tego typu imprezy, zazwyczaj w soboty, odbywają się w zajeździe). "Zgaście światło!" - brzmi rada. Wkurzeni pakują manatki i idą spać do budynku zajazdu. Podłoga. A potem jeszcze burza.
Biłgoraj, 20 lipca
10:00 "Ojciec był woźnicą u Żyda. Bardzo dobrze nam było." Wspomina Eugeniusz Janda. "Jak Żydzi zabili kurę, jak źle z niej poszła kerw to my ją dostawaliśmy. Święto u nas było, bo bieda była straszna." Pan myśli, że przyjechaliśmy odzyskać pożydowskie mienie. Podaje dokładny instruktaż, jak to się załatwia.
11:00 Próbujemy załatwić jeszcze jedno spotkanie. Niestety, pani odmawia. Nie pytamy dlaczego.
11:40 Piotr S., Igor i Ania D. idą pod BCK. Po drodze Piotr wchodzi do księgarni. Pyta o książki Singera. Wychodzi z pustymi rękami.
12:00 BCK. Czekamy na Anię K. Pobiegła po baterie do mini dyska. Aby nie tracić czasu, idziemy zobaczyć dom Singera. Kościuszki, Lubelska, bloki, bloki, bloki, potem garaże i parterowe domki. Dochodzmy do skrzyżowania Lubelskiej z Targową. Widać most na Ładzie. Na rogu, szary, parterowy dom. Białe framugi okien, spadzisty, blaszany dach, gródek otoczony starą siatką. Lubelska 24, dawniej 42. Z domku wychodzi pan. Sandały, sportowa koszulka. Dom Singera? To nieprawda. Tu nikt taki nie mieszkał. Moja matka się tu urodziła. Pan okazuje się historkiem. Tym bardziej wkurzają go te plotki. Było tu już wiele ludzi. Każdy pyta o Singera. Była i Tuszyńska. "Zawiedziony jestem, tym, co zrobiła. Nieuczciwe to i nieeleganckie." Odchodzimy w stronę zagrody sitarskiej. Po drodze przypominamy sobie, że pytaliśmy źle. Zylberman - o to nazwisko powinniśmy zapytać. Choć efekt byłby pewnie podobny. Urodzenie matki kogokolwiek w tym domu niczego nie wyjaśnia.
12:25 Zagroda sitarska to skansen, pamiątka po sitarzach biłgorajskich. To drewniany domek otoczony ogródkiem w samym środku blokowiska.
12:40 Kościuszki 39. zamknięte drzwi. Kolejny kontakt na liście wykreślony. Co dalej? Dzielimy się na dwie grupy. Jedni idą do pana Jagiełło, drudzy do jego siostry.
13:00 Piętrowy dom za kościółkiem. Pan Jagiełło mało pamięta. Za młody. Żydzi? "Pamiętam, jak ojciec poszedł kupić buty. Zabrał mnie ze sobą. oczywiście poszliśmy do Żydów. Ojciec kupił buty a ja dostałem czekoladę. Strasznie byłem szczęśliwy z tej czekolady. W czasie okupacji nie było już mnie w Biłgoraju. Ojciec miał na karku wojnę z dwudziestego roku i AK. Musieliśmy wyjechać."
Dostajemy kolejny adres: Szewska. pani Margiela, dostała w spadku po pani Kwiecińskiej całe archiwum.
Wieści od drugiej ekipy - nie znaleźli domu. Wracają do kolegium.
13:15 w drodze na Szewską przechodzimy koło Urzędu miasta. Na placu pomnik - wielkie coś ze stali. Działo? Czołg? Trudno stwierdzić jednoznacznie. Pewne jest, że o koneksjach militarnych. Podchodzimy bliżej. "Tu złożono urny z ziemią z miejsc walk i straceń... Biłgoraj 11.06.1966 Bohaterom, partyzantom, bojownikom o wolność i Polskę [Ludową - zamazano] młodzież." Pod pomnikiem plastikowe wianki. Idziemy dalej.
13:30 Klęska. Pani Marielowa wyszła. Wracamy.
16:00 Ponownie spotykamy się z Krzyśkiem Komanem. Łukasz rozkłada sprzęt. Po chwili tuż przy ekipie zatrzymuje się smochód na warszawskich numerach. wysiada kobieta z aparatem fotograficznym i zaczyna iść w stronę kirkutu. Zaaferowana Ania K. dogania ją proponując, że możemy jej cośniecoś opowiedzieć o macewach. Kobietą z aparatem okazuje się być pani Ewa Sidor, założycielka sewisu hatikvan. I to ona zaczyna opowiadać o macewach. Wielkie fau pax.
17:00 Kirkut.
18:00 Wieczorne spotkanie zdominowane pytaniem, kto kiedy chce pojechać na wieczór o domu. Ustalamy harmonogram. Zaraz po spotkaniu większa część ekipy wyrusza w miasto. Pozostali (Dorota, Piotr S. i Ania D.) siedzą nad stronką lub (Łukasz i Karolina) zgrywają materiał.
Biłgoraj, 19 lipca
11:00 Pan Witold Dembowski zabiera nas na wycieczkę po starym Biłgoraju. Pokazuje dom, w którym mieszkał dziadek
Singera, a sam pisarz przez trzy lata. I dalej, miejsce po bóżnicy, mykwie i kirkut. Dziś stoją tu bloki i garaże. A tam,
gdzie obecnie jest park, były same żydowskie zabudowania.
12:45 Część ekipy, która nie uczestniczy w spacerze, wyrusza pod Biłgorajkie Centrum Kultury.
13:10 Rozstawiamy stoisko. Silny, ciepły wiatr rozwiewa "Oporniki" i szablony.
13:30 Starsza pani z dwójką bliźniaków. Półżydówka. "Moja koleżanka ukrywała pięć sióstr. Wszystkie Żydówki. W dzień
miały wykopaną jamę w lesie. Na noc wchodziły do klatek po królikach. Wszystkie przeżyły."
13:45 Odlatująca tablica z alfabetem jidysz o mało nie przygniata Gabriela, chłopaka trudniacego się recytowaniem
Singera. Ania K. z Asią przygotowują "mapę pamięci".
13:50 Przychodzi Igor, Kasia i Magda z panem Dembowskim. Coraz więcej ludzi zatrzymuje się przy nas. Nie każdy jest na
tyle odważny, by podejść bliżej, zapytać. Wciągamy ich. Niekiedy z oporem odpowiadają na nasze zaproszenie. Słysząc "Singer"
marszczą usta z niesmakiem.
14:10 Dwóch mężczyzn. Ania D. zaczyna opowiadać o akcji. "Singer? Ten od maszyny? Nie?" Drugi ucieka. Przez ramię
krzyczy: "Choć, bo ten naród to już pan Bóg pokarał!"
14:30 Przychodzi telewizja. Indywidualny, osobisty powód, dla którego zdecydowaliśmy się pojechać?
15:00 Piotr S., Piotr Ch. i Igor kończą naklejać wielkie zdjęcie Biłgoraja. Ania D. wkurza ich mówiąc, że wygląda
nieestetycznie. Wieczorem opracujemy inny sposób naklejania. Zdjęcie to pretekst do rozmowy, zaczepienie o wspomnienia.
Działa w większości wypadków.
Asia odbija w jidysz nazwę "Biłgoraj". Igor narzeka, że wciąż nie może się wyspać. Dziś na spacerze, bardzo ciekawym, oczy mu
się zamykały.
15:15 Dwóch chłopców. Przyciaga ich zdjęcie. "Wiecie co to jest? - pyta ich Asia. "Tak wygladał Biłgoraj przed wojną."
Pokazuje alfabet. Chłopcy zsiadają z rowerów i łapią za markery.
15:30 Ania K. zaczepia chłopaka. Rozmawiają o sztuce, symbolach. Krzysiek robi wycinanki żydowskie. Pokaże wieczorem.
Narazie zajmie się naszą jak dotąd pustą "mapą pamięci". Pojawiają się ulice Targowa i Lubelska, obrys rynku. Jest i dom
rabina. A nieco dalej powstają tory wąskotorówki.
15:45 Oblężenie. Panie wyrywają sobie z rąk "Oporniki". Podmuch wiatru i... olbrzymie zdjęcie ląduje na Oli zajętej
wraz z Krzyśkiem mapą.
15:40 Czerwona trwała na głowie. Kolejna kobieta. Łatwo zauważyć, że "słaba płec" jest odważniejsza i śmielsza. Z
większą łatwością podchodzi, pyta, opowiada.
"Singer? Czytałam. Nic wielkiego, ale jak nie macie co robić..."
Asia wśród dzieci. Dziwne znaczki przyciągają.
16:05 Ola biegnie. Starsza pani już, już znika za wyłomem. Wraca. Zatrzymuje się przy mapie. Janina Różańska.
"Żydowskie domy stały przy rynku. Biedne i brzydkie. Rynek wyłożony był kamieniami. Targ odbywał się w czwartki. Przy
Kościuszki (dawnej Tarnopolskiej) były domy żydowskie. Bardzo ładne, drewniane... Polki pomagały Żydówkom w szabas. W piecu
paliły.
16:20 Ryszard Karawczyk. Opowiada o zdjęciu. Po lewej był ratusz. Po prawej przy rynku jatki. Dopiero niedawno je
rozebrano.
16:40 Niebieska sukienka, białe buty. Kobieta. "Przy rynku po lewej stronie mieszkali Żydzi. Przy 3 maja mieli swoją
bóznicę. Przy Kościuszki mieszkał zegarmistrz. Ja też mieszkałam przy tej ulicy. Zagładałam do niego przez okno. Do szkoły
chodziłam z dziećmi żydowskimi. Często się zdarzało, że dziewczynki nie miały fartuszków. Wtedy pani pytała dlaczego. A taka
dziewczynka odpowiadała "Mama mi myje". Nauczycielka zaś: "Nie mówi się 'myje' tylko 'pierze'."
16:50 Pani Władysława Kloc, Ania K. i Piotr Ch. idą zobaczyć, co zostało ze szkoły.
17:00 "Mógłby nam pan pomóc? Mamy przedwojenne zdjęcie Biłgoraja. Nie bardzo wiemy, co przedstawia" - Ola jest
niesamowita!
Zatrzymuje się kilka osób. Trwa debata. Dziś w BCKu spotkanie seniorów. Mamy dużo szczęścia.
17:05 "Śpieszę sie do kościoła. Jutro do mnie wpadnijcie. Mieszkam tu zaraz. Mam trochę zdjęć."
17:30 Cisza. Spokój. Odpoczywamy. Ania K., Ola i Asia idą na polecane przez Piotra pierogi.
17:40 Ania D., Piotr Ch., Magda i Dorota - każdy chce mieć zdjęcie z biłgorajskim sitarzem, którego rzeźba stoi przy
BCK.
Po sesji, pakowanie gratów i szykowanie sali na wieczorne spotkanie. Dzis wiecej nerwów. Spora część naszych rozmówców
zapowiedziała przybycie.
19:10 Z małym poślizgiem zaczynamy spotkanie. Punkt po punkcie.
20:30 Sala nie pękała w szwach, nie było ideologicznych sporów, ale zachwytów też raczej nie. Pani nauczycielka z
miejscowego liceum im. ONZ opowiadała o uczniowskiej inicjatywie - dbają o kirkut, spotykają się z mieszkańcami, nagrywają
relacje.
21:20 Po szybkim ogarnięciu bałaganu na sobie, idziemy na wieczorne spotkanie i kolację.
|
|
Krzeszów - Biłgoraj, 17 lipca
10:00 Igor, Ola i Piotr Ch. ponownie idą do pani Heleny Pisuli. Cel wizyty: zeskanowanie jak największej ilości zdjęć z przepastnych zbiorów starszej pani. Wśród nich są zdjęcia przedwojnnego Krzeszowa, jego mieszkanców i zaprosznie na imprezę w remizie wystosowane do dziadka pani Heleny - "Wielmożnego Pana..."
12:00 Spakowani czekamy na pana Tomka, kierowcę, który zawiezie nas do Biłgoraja.
13:40 Kolegium UMCS. To tu spędzimy trzy kolejne noce. Szybkie wypakowywanie gratów.
14:00 Biłgorajskie Centrum Kultury stoi przy Tadeusza Kościuszki, głównej ulicy miasta. Przed budynkiem mały placyk. Jutro od 14 będzie tu stało nasze stoisko, a wieczorem w sali "lustrzanej" na pierwszym piętrze urządzimy spotkanie z mieszkańcami. Tomek parkuje nasz AObus tuż przy budynku, aby nie trzeba było dźwigać sprzętu, i już go nie ma.
14:15 Zebranie. Planowanie jutra. w trakcie rozmowy zaczepia nas dziennikarka z telewizji kablowej. Zapraszamy na jutro.
14:30 Rozchodzimy się. Część wraca do Kolegium, reszta na obiad.
17:00 Cisza. Prawie wszyscy śpią. Tylko Karolina z Łukaszem wybierają krótkie (kilkudziesięciusekundowe) fragmenty filmu, by można nas było ogladac na stronce.
20:00 Spotkanie wieczorne. Anie i Igor śpiewają. Ekipa oswaja się z piosenkami w trudnym języku. Zachęcani, włączają się coraz śmielej. Przełamujemy zmęczenie.
Magda rzuca ideę napisania hymnu wyjazdu. Ania K. podłapuje i na bazie znanej piosenki "Bulbes" ('Kartofle') powstaje piosenka "Singer":
Krzeszów Singer,
Biłgoraj Singer,
Frampol, Goraj Singer,
Janów Lubelski Singer,
A w Kraśniku zmiana - jedziesz prać ubrania...
Po śpiewach, układamy dokładny scenariusz jutrzejszego dnia. Dziesięć punktów, rozpisany wieczór na role. Każdy musi zmieścić się w sciśle określonym czasie. Zaczniemy od przedstawienia siebie. Skąd jesteśmy, co robimy na codzień i po co przyjechaliśmy. Później wyświetlimy krótki film o Singerze z łódzkiej filmówki autorstwa Doroty Kobieli. Po nim chwila wspomnień, czyli Krzeszów i pierwsze refleksje. A zaraz potem opowiadanie. śmieszne. Singera w wykonaniu Oli i Ani D. Jedno z dwóch. Będą jeszcze piosenki z nieodłącznymi próbami namówienia do włączenia się. Na sam koniec zaplanowaliśmy rozmowę z mieszkańcami. Wcześniej mamy nadzieję, będą uczestniczyli wpowstawaniu "mapy pamięci".
22:10 Koniec. Teraz jeszcze blogi, dziennik i stronka. W międzyczasie kąpiele i kolacje.
Krzeszów, 17 lipca
7:58 Gdzie znajduje się koniec kolejki do mycia? Szykujemy się na zaplanowane wizyty.
9:00 Śniadanie.
9:45 Wyruszamy na pierwsze dzisiejszego dnia spotkanie.
Pani Helena Pisula - długa spódnica, okulary, wielki pierścionek z orłem. Siedzi na zielonej ławce wbudowanej w dwa drzewa. Była pracownicą domu kultury w czasach PRL. Program był ściśle związany z propagandą. O historii nigdy się nie mówiło.
Dziadek był organistą. Po godzinach robił i gromadził fotografie miasteczka - ważne wydarzenia, widokówki. Zdjęcia są szare, skupione, statyczne, uporządkowane - elita miasteczka miła swoje sciśle określone miejsca.
Pani Pisula lubi opowiadać. Zarzuca nas datami i faktami z historii Polskiej, które zmieniały bieg historii regionu. Dowiadujemy się, że w Krzeszowie był zamek obronny. Nie wiadomo, czy coś po nim zostało. W Krzeszowie nikt nigdy nie robił żadnych badań archeologicznych. Gdzie stał? Na Rotundzie, lub przy kościele.
Rynek był większy niż obecnie. I podobnie jak w Karkowie, poza rynkiem głównym istniał również tzw. rynek pomocniczy. Właśnie przy nim stała bóżnica. Żydzi od ordynacji dostali prawo do handlowania alkoholem w karczmach. Na wzgórzach wokół Krzeszowa istniały winnice. Obsługiwali też przeprawę przez San. Do krzeszowskiej gminy należeli Żydzi z okolicznych wiosek. Przy rynku prowadzili sklepy bławatne, handlowali ziarnami dyni. Był i aptekarz. Zachował się jego dom. Stoi przy rynku. Dzieci żydowskie uczyły się razem z dziećmi polskimi. Dzięki temu mówiły i pisały po polsku. Gdy dzis przyjeżdżają, wciąż posługują się językiem polskim. z tamtego czasu.
Do uzupełnienia historii Krzeszowa brakuje odczytania macew.
Pani Pisula przynosi zdjęcia. Na jedym z nich jest mała dziewczynka z mamą. Na odwrocie stempel zakładu fotograficznego Hartwiga.
12:00 Spotkanie z panem Ziemowitem. Biegniemy na rotundę. Piękny widok i historia, która zaskakuje. Pan Ziemowit opowiada miejscową legendę - "Upadek Krzeszowa" słowami dziadków.
13:00 Kościół katolicki 1727-1728 obecnie w remoncie. Byliśmy tu przedwczoraj. Przy ogrodzeniu trzy dęby a obok tabliczki: papież Jan Paweł II, Kardynał Stefan Wyszyński, ksiądz proboszcz Antoni Jaworski.
13:20 Od kościoła pan Ziemowit prowadzi nas na nasyp po lewej stronie. Platforma cerkwi unickiej. A zaraz po prawej plac po cerkwi prawosławnej. W Krzeszowie cmentarz był wspólny dla katolików i unitów. Dziś zostało tylko kilka nagrobków unickich i jeden z inskrypcja po niemiecku.
13:40 Wracamy na rynek. Droga prowadzi ostro w dół, między ścianami wąwozu. Zdobią je inicjały miejscowych i serca przebite strzałą. Płocha miłość uwieczniona w kamieniu.
13:50 Pizzeria "Siódemka", dla ekipy kultowe miejsce. Tragedię czekania (do 1,5 h) rekompensuje przynoszony talerz.
15:00 Spotkanie ze Stanisławą Pudełkiewicz, osiemdziesięciotrzyletnią malarką.
"siedziałam z żydówką w jednej ławce.. W Krzeszowie tylko jeden sklep był polski..." Rozmowa mimo pewnych ścisłych faktów odbywa się na dużym poziome abstrakcji. Pani stanisława więcej mówi o wartosciach, niż o przeszłości.
16:40 Wszyscy w "bazie". Ola z Asią naklejają zdjęcie przdstwiające przedwojenny Krzeszów. Przyda się na dzisiejszy wieczór. Dorota aktualizuje stronę, Pior S. zgrywa kawałek filmu, który sam nagrał.
17:20 Stolik, dwa taborety, płyta z "mapą pamięci", płyta z naklejonym zdjęciem Krzeszowa sprzed wojny, ekran, projektor, laptop, głośniki, ryza "Oprników", dwieście metrów kabli, flamastry, szablony, aparaty, duża kamera, dwa "mini dyski"... Wyruszamy na akcję na rynek. Cel: zaprosić ludzi do rozmowy, zabawy, śpiewu...
19:10 Spod przystanku na rynku przenosimy się na znajome już podwórko GOKu. Przychodzą nasi nowi znajomi. Pan Ziemowit wspierany przez panią Helenę zabierają się z nieukrywanym zapałem do malowania "mapy pamięci". Wciąż wychodzą nowe fakty, daty, nazwiska. Słuchamy, nagrywamy. Na jedej z ławek przycupnęli chłopcy z piłką na kolanach. Uważnie obserwują całe wydarzenie.
W miarę pojawiania się domków na mapie Igor zaczyna grać. Anie starają się namówić gości, by spróbowali z nimi zaśpiewać. Zaraz po piosenkach, czytanie Singera. Zbyty długie. Kolejny element do skorygowania. Będzie o czym rozmawiać po wszystkim.
21:30 Wracamy do "noclegowni". Mimo zmęczenia, planujemy jeszcze dziś się spotkać, by omówić dzień dzisiejszy i w skrócie zaznaczyć, co jutro.
22:10 Spotkanie. Dziś premiera. Wiele rzeczy nie wyszło tak jak powinno. Ambitnie postanawiamy naprawić, by całośc była bardziej niedosytem niż przejedzeniem.
23:10 Kończymy. Wszyscy bardzo zmęczeni, trochę poirytowani. Choć rozmowa o błędach czy niedociągnięciach odbywa się bez wyrzutów. Umiemy się dogadać.
Teraz szybka kąpiel, jakaś kolacja i do spania. Grupka w składzie Ania K., Dorota, Ola, Asia, Łukasz i Karolina zamierzają na tyle wcześnie wstać, by o wschodzie słońca być już na kirkucie. No, no, zobaczymy!
1:30 Aktualizacja strony, czytanie, obrabianie zdjęć.
Jutro Biłgoraj. Od trzynastej zaczniemy poznawiać miasto.
Krzeszów, 16 lipca
"Tutaj" możesz obejrzeć filmik z naszego pobytu w Krzeszowie.
7:20 Wszyscy śpią lub są na granicy snu i jawy. Ci w półśnie nasłuchują odgłosów sprzątania po wczorajszej dyskotece.
8:38 Wstały już Karolina, Dorota, Asia i Ania K. Dziewczyny zastanawiają się, co zrobić z opuchniętym okiem Doroty. W Krzeszowie komary gryzą wszędzie i wszystkich.
9:32 Magda, miłosniczka długiego spania, niespodziewanie zrywa się z łóżka: "Muszę poprawić bloga!" - krzyczy. I przykleja się do laptopa.
9:56 Mycie, pisanie blogów. Karolina wyrusza do sklepu i chwali się, że widziała stado koni pędzące nad Sanem. Ciągle pada, a w czasie deszczu dzieci się nudzą.
10:34 Meeting bez koordynatorów. Zastanawiamy się, jaką strategię podiąć do walki z deszczem.
10:50 Karolina, Łukasz, Kasia, Magda i Ania K. mimo deszczu przygotowują mapę pamięci. Obok na boisku turniej piłki nożnej. Magda zauroczona piłkarzami, którzy rozlokowali sobie szatnię tuż obok, postanawia pilnować mapy zanim nie wyschnie. Igor udaje się na dokończenie sesji zdjęciowej u artystów.
14:05 Dorota, Asia, Magda i Ania K. idą na obiad. Po drodze Dorota zastanawia się, czy dostanie zniżkę dla inwalidów lub emerytów. Łukasz z Karoliną pracują nad filmem. Ola opracowuje opowiadania Singera.
15:42 Igor dokonał odkrycia: data ważności gaśnicy, umieszczonej w naszej remizie minęła w 1972 roku!
17:53 Rozdanie pucharów dzisiejszego turnieju. AO ma swoje trzy minuty. Igor reklamuje projekt i zaprasza mieszkańców na jutro. Reakcja tłumu daleka jest od entuzjazmu.
19:40 Z Lublina wracają Ania D., Piotr Ch. i Piotr S.
20:30 Spacer. W ramach rozrywki, czy też zmierzenia się, Dorota, Piotr S. i Ania decydują się przejechać jedną z karuzeli rozłożonych na boisku obok OSP. Krzycza tylko na początku. Po dzikiej jeździe lewdo mogą chodzić.
21:40 Poczatek imprezy. Parking przed remizą pełen samochodów. Góruje nad nimi oklejony autobus - miejscowa sensacja. Dziś znów nie ma szans na szybki sen.
22:30 Kasia, Ania K., Piotr Ch, Igor, Dorota idą sie bawić dwa piętra niżej. Wracaja niewiadomo kiedy.
Krzeszów, 15 lipca
8:00 Jako pierwsza wstaje Ola. "Mogłam godzinę spędzić pod prysznicem" - wyzna kilka godzin później.
9:10 Zaspani siedzą z ręcznikami. Ustala się kolejka do mycia.
9:20 Wstają kolejne osoby. Trwa batalia o łazienkę, zielono-różowy kawałek piwnicy. Na
poddaszu przeciągi. Trzaskają niepilnowane drzwi. W każdym z otwartych okien fascynujący
landszaft. Nisko, niemalże dotykając wierzchołków drzew, ciągną ogromne białe chmury. Van
Goch za darmo.
9:40 Tygiel śniadaniowo-kąpielowy, czy lepiej kąpielowo-śniadaniowy. Pachnie pasztetem z
plastikowej foremki i zupką w proszku.
12:00 Ania K, Igor, Piotr Ch., Ola i Magda wyruszają na spotkanie z panią z GOKu. Piotr z
Dorotą aktualizują stronę www. Reszta przepada jak na razie bez wieści.
12:40 Od czasu do czasu drogą biegnącą do Leżajska przejedzie osobówka. Poza tym cisza. Na
boisku przy dzikich dźwiękach muzyki techno "Love Parade 2004" kilku na wpół
roznegliżowanych mężczyzn rozkłada wesołe miasteczko. Kolorowe blachy błyszczą w słońcu.
13:40 Wraca Ania K. i Ola. Bardzo podekscytowane. Zaraz za nimi przychodzi Piotr Ch. i Igor.
Poszli na spotkanie w GOKu a trafili na plener. A było to tak.
Na ryku Magda spotkała znajomego z Collegium UMCS, który zaprosił wszystkich na wspomniany
plener nota bene organizowany przez GOK. Na miejscu okazało się, że malarze i jeden
rzeźbiarz mieszkają w dwóch wynajętych domach. Każdy wychylał się z okna przedstawiając się
i pokazując obraz, nad którym właśnie pracuje.
Jedyny rzeźbiarz nazywa się Włodzimierz. Jest Ukraińcem. Opowiada, nad czym właśnie pracuje
- kominiarz. Rzeźbi w drewnie. Jest bardzo nieśmiały. Mimo to Łukaszowi i Karolinie udaje
się nakręcić materiał.
14:30 Drobny deszcz a potem burza. Bardzo szybka. Kwadrans później, gdy niemalże wszyscy
(bez Ani D.) wyruszają na ponowne spotkanie z panią Elżbietą Sawicką z GOKu, nie ma po niej
śladu. Prawie.
15:00 Ustalenia z GOKu: wicedyrektorka, rodowita Krzeszowianka radzi, byśmy w niedzielę (jutro) wykorzystali scenę rozstawiona na dni Krzeszowa, aby w przerwie między występami kapel zaprosić ludzi na poniedziałek. Spróbujemy.
16:30 Po zjedzeniu obiadu - 2 kanonów na głowę (kanony - wielkie pyzy nadziewane mięsem mielonym lub białym serem z miętą, wedle upodobań) w miejscowej restauracji "Mostowa", czas na wyprawę. Kirkut leży na sporym wzniesieniu. Nie wybieramy asfaltu. Po polnej ścieżce dochodzimy do metalowej furtki. Spocony Łukasz dźwigający ośmiokilowy statyw do kamery oddycha z ulgą.
Aby zobaczyć kilka macew trzeba przedrzeć się przez gąszcz traw, pokrzyw i ostów o wybujałych rozmiarach. Im wyżej, tym trudniej. Trud i bąble na rękach i łydkach rekompensuje spora ilość macew (według obliczeń historyków jest ich tu około trzystu) i prześwietlona słońcem panorama. Dolina Sanu iskrzy w słońcu.
17:50 Wyruszamy na ponowne spotkanie z malarzami. Punkt zbiórki - ławki za GOKiem.
18:30 Są wszyscy. Pani dyrektor prowadzi wycieczkę. Droga na kirkut i dalej pod górę przez punkt widokowy, z którego podziwiamy rzekę i równo wydzielone prostokąty pól. A potem polną drogą przez sad jabłkowy aż do zagajnika z czarnymi porzeczkami. I w prawo, do zielonego parterowego domku z niewielkim ogrodem. Przez cały czas rozmowy o projekcie, o nas, o naszej podróży i pomysłach na potem.
"Montik bulbes, Dinstik bulbes..." Przy rozłożystym orzechowcu z przytwierdzoną doń huśtawką zaczynamy nieśmiało śpiewać. Gospodyni częstuje grillowaną kiełbaską, ogórkami małosolnymi i świeżym chlebem.
21:10 Pora wracać. Tym razem prościej, po asfalcie. Ciemno, coraz ciemniej.
22:00 Zebranie. Refleksje. Zdecydowanie wszyscy zachwyceni grupa malarzy. Bali się, że będzie nudno. Też pomysł!
Dwa piętra niżej sobotnia dyskoteka w remizie. Bez szans na sen.
23:00 Piotr S., Piotr Ch. i Ania D. wracają na jeden dzień do Lublina, by zrobić promocje ksiązki z wagonu.
Krzeszów, 14 lipca
9:00 Zbiórka. W Akademii jest już Piotr Ch., zawsze na posterunku. Za chwile zaczynają przybywać kolejni członkowie wyprawy. Rośnie sterta toreb podróżnych, plecaków, śpiworów.
Nerwowo ale wesoło. Sprawnie kończymy pakowanie sprzętu i gadżetów (dechy do mapy pamięci, długopisy, flamastry, modelina, taśmy, stara walizka, parasol...)
13:00 Oklejanie. Anie (Kołodyńska i Dąbrowska) i Dorota w deszczu wycierają autobus. Łukasz z Karoliną kręcą.
13:20 Piotr S. przywozi "Opornik" wyjazdowy numer i plakaty, którymi spróbujemy zwabić mieszkańców miasteczek na spotkanie z opowieścią.
14:00 Jeszcze w Akademii. Na placu przy autokarze konferencja prasowa. Ania K. i Igor opowiadają o projekcie. "Telewizja nie przyszła" - krzywi się Ania, gdy już dziennikarze są w odwrocie. Jeszcze tylko pamiątkowe fotki i jazda!
Nie oglądamy się za siebie. Nikt nie macha.
17:20 Remiza w Krzeszowie. Szybkie wypakowywanie gratów. Podział pokoi. I spacer. Igor przewodzi. To on przygotowywał nasz czterodniowy pobyt w tym urokliwym miasteczku.
Na niezbyt rozległej przestrzeni rynku z centralnie ulokowanym nań przystanku autobusowym pusto. W sklepie już o nas wiedzą. Wy z tego oklejonego autobusu. Miejscowy "dziad opowiadacz" mówi o nas "delegacja Rzymu". Enigmatyczne.
Wspinamy się. Droga biegnie w wąwozie. Na górze po prawej pusty plac po cerkwi. Po lewej drewniany kościół. A zaraz za ogrodzeniem - Chrystus w kamiennej imitacji grobu. Przerażające. Droga krzyżową w dół wracamy na rynek.
22:10 wracamy. Szybka kolacja. Część ekipy zostaje. Pisza blogi. Reszta zadekowuje się w małej pizzeri.
23:30 Kąpiele i rozmowy na ławeczce przed budynkiem remizy.
|
|
r>
r>
r>


|
|
|
|