Piotr Choroś,
Mieszkam w najlepszym mieście świata, Lublinie i robię wszystko, aby tak pozostało. Zależy mi, aby jak najwięcej osób patrzyło w ten sposób na Lublin. W tej chwili pracuję z grupą bardzo ciekawych ludzi, czyli robię to, co lubię i nawet z tego żyję, co wydawało się kiedyś niemożliwe. Pozdrawiam rodzinę, znajomych i ich zwierzęta. Jestem politologiem, pracuję w Ośrodku "Brama Grodzka - Teatr NN", mam dopiero 26 lat. Śladami Singera jest dla mnie poszukiwaniem prawdy. Mam nadzieję, że podróż ta da mi odwagę, aby mówić o Lipsku w Lipsku. Moim rodzinnym sztetł.
 
 
BLOG

14 sierpnia
"adresatami (...) są także dzisiejsi mieszkańcy (...) Żydowska historia miasteczek może stać się także ich udziałem. Przecież to dziedzictwo tej ziemi. W tym sensie "sztetl" jest dla tych regionów jedyną szansą na przyszłość. Żadne miejsce nie może się bowiem rozwijać, jeśli zabierze mu się jego tożsamość lub tylko pamięć o tej tożsamości."

Agnieszka Sabor, Sztetl - Śladami żydowskich miasteczek, Wydawnictwo Austeria, Kraków 2005, s. IX
 
13 sierpnia
Niedziela upłynęła pod znakiem latawca. Piękna pogoda, park i my. A z nami wspaniały chiński latawiec. Zawsze o takim marzyłem. W niedzielę to marzenie spełniło się. Dziękuję ci Ignacy! Pamiętam, jak byłem mały, zrobiłem latawiec z jakichś listewek, ale nie latał i było mi przykro. Teraz w wieku 26 lat zostałem uszczęśliwiony. Lepiej późno niż wcale. Następnie padał deszcz i skryliśmy się w knajpie, gdzie napiliśmy się orzeźwiającego soku. Potem kolacja i już bursa otwarta. Spotkanie wyszło choć ludzi mało. Więcej nie trzeba mówić. Podziękowaliśmy sobie za owocną współpracę, każdy westchnął i obejrzeliśmy film.
12 sierpnia
Pobudki nie sprawiają mi problemów. Gorzej z chęcią do życia. Jakoś dzisiejszy dzień nie należy do tych, w których cokolwiek chce się robić. Będę się zmuszał. Mam nadzieje, że znajdzie się jakaś dobra duszyczka wydająca rozkazy, które to będę spełniał. Stoisko idzie nieźle. Falami przetaczają się starsi udzie, którzy opowiadają o różnych wydarzeniach w przedwojennym Chełmie. Dowiedziałem się o dentyście żydowskim, który pewnemu panu usunął bolący ząb, o chłopakach żydowskich, którzy jedli słoninę, o niesamowitych kolekcjach zdjęć odnalezionych w trakcie remontów kamienic...
Około 14 zebraliśmy się do bursy. Zostawiliśmy graty i poszliśmy na spacer z Agnieszką Poźniak po przedwojennym Chełmie. Kuczka {foto kuczki od Ignaca lub Igora}, którą nam pokazała, utwierdziła mnie w przekonaniu, że balkonik, który wspólnie z Olą oglądaliśmy w Kraśniku, jest kuczką. Wiadomo już, po co tam wrócimy. Wieczorkiem ponownie seans reedukacji poprzez film. Oglądaliśmy „Fight club”. Podobał się. Niektóre osoby nie chciały ostentacyjnie w tym seansie wziąć udziału. Będzie im to zapamiętane. Mam nadzieje, że następna noc będzie spokojna a dzień pogodny.
11 sierpnia
Pobudka. Metafizyczna podróż pomiędzy mogiłami do prysznica w internacie. Spoglądaliśmy na boki i podziwialiśmy piękne, pomalowane na srebro jak kaloryfery, pomniki Matki Boskiej i Jezusa. Robią niesamowite wrażenie. Nie wiem, skąd wzięła się moda na taki kolor, ale chciałbym poznać mistyka, który to wymyślił. Szczere gratulacje. {wstawić zdjęcie od Ignaca srebrnego Dzizusa} Był tam także pomnik żołnierza pomalowany na złoto! Po takiej wycieczce człowiek od razu inaczej patrzy na otaczającą rzeczywistość. Zacząłem zastanawiać się, co stanie na moim grobie i dlaczego będzie w kolorach tęczy. Może zbudują mi ochel w kształcie wielkiego drewnianego borsuka. Śniadanio-obiad dowieziony przez rodziców Łukasza smakował wyśmienicie. Szczególnie sosik był wyborny. W połączeniu z ziemniaczkami i koperkiem bomba. Niestety nie udało nam się w Tyszowcach namierzyć żadnej knajpki z jedzeniem. Poznałem tylko jedną z piciem. Standard miejscowy.
Przyjazd do Chełma nie sprawił nam trudności. Szczególnie, że Agnieszka i Janek nas pilotowali. Mieszkamy w bursie w dobrych warunkach. Musimy tylko co jakiś czas opuszczać ją. Niestety nikt klucza do drzwi nam nie zostawi i jak nie ma pracownika, to nie ma i nas. Z tego też powodu zażyłem troszkę wcześniej kąpieli. Niestety ze względów obyczajowych odbyło się to w ubraniu. Nie używałem także mydła. Kąpiel była intensywna i wymuszona pobytem pod gołym niebem, które ciekło niesamowicie. Zresztą wszyscy w ten sposób zażyli kąpieli. Co tu dużo mówić. Lało jak z cebra. Łaziliśmy wq..., przemoczeni pomstując na cały świat. Całkowicie nieświadomie odwiedziliśmy synagogę w Chełmie. Wspaniałomyślnie gmina żydowska pozwoliła na otwarcie w jej wnętrzu salunu mak kenzi w stylu dziki zachód Sergio Leone. Nieświadomie smakowała nam kawa i herbata. Nawet łazienka nam się spodobała. Boże, coś Polskę, także żydowską, widzisz i nie grzmisz. Jak można do czegoś takiego dopuścić. Czy nie mogłoby tam powstać jakieś centrum kultury? Zważywszy na opinie, sławę, historię Chełma. Nawet są ludzie, którzy mogliby to zrobić! {wstawić link www.miasteczko.org}. Wróciliśmy szczęśliwie ok. 19 do naszej bursy. Przynajmniej czyści. Później postanowiliśmy z Ignacym i Igorem reedukować naszą młodzież z Lublina i puściliśmy im arcydzieło światowego kina „Żywot Briana”. Niektórym się podobało. Niektórzy nie wierzyli w to, co widzą.
10 sierpnia
Spotkanie wieczorne było w klimacie wesela. Nie mam tu nic złego na myśli. Po prostu herbatka u Tadka. Wiele serca w przygotowanie włożyły panie z biblioteki. Ciasto, które przygotowały, było przepyszne. Dostaliśmy dyplom z podziękowaniami. My też dziękujemy.
9 sierpnia
Słodkie lenistwo. Wycieczka na targ, na którym nic nie kupiłem. Mały ten targ. W Lipsku są większe. Asortyment też nie specjalny. Dominowały wyprawki szkolne. Stoisko nie wyszło, bo deszcz przeszkadza w pracy. Poszedłem do wujka Doroty skanować fotki. Ciekawy Pan. Przyniósł ze strychu buty, które były w Tyszowcach robione. Masakryczne kozaczki. Podkuwane. Nieźle musiało się hasać w tego typu obuwiu. Najfajniejsze w nich jest to, że nie ma rozróżnienia prawy lewy. Patrząc na nie myślę, że nawet na głowę bym mógł sobie włożyć i używać jako ekstrawaganckiej czapeczki na zimę. Chłopaki i dziewczyny z Warszawy na pewno by tą modę ode mnie przejęły i w ten oto sposób w Tyszowcach odżyłaby stara, dobra tradycja, a ja czułbym się jak Arkadius. Buty Tyszowiaki rządzą. Nawet Andrzejowi L. byłoby w nich do twarzy. W następnych godzinach nie uczestniczyłem zbyt czynnie w pracach naszego zespołu. A to z kilku powodów. Najważniejszym były sprawy papierkowe „Homo Fabra”. Oby wszystko było ok. z budżetem i harmonogramem. Poza tym zaczynam myśleć o przyszłości nie tylko swojej, ale także ludzi, którzy jadą "singerem". Musi być coś dalej. Wieczorkiem próbowaliśmy obejrzeć "Św. Graal wg. Mounthy Pythona". Niestety pousypialiśmy i nie było nam dane skonsumować tej sztuki.
8 sierpnia
Rano Piaski. Południe Bełżec. Długa podróż. Nigdy nie zetknąłem się z czymś takim. Doświadczenie pomnika Bełżec było straszne. Myślałem, że jeśli nie ma tam komór, baraków itp., będzie łatwiej. Było trudniej. Czułem, jakbym zapadał się sam w sobie z każdym krokiem. Powietrze było "inne" i światło było "inne". Przestrzeń i dźwięk przytłaczały i nie pozwalały uciec. Nikt z nikim nie rozmawiał.

****************

Przyjechaliśmy do Tyszowiec. Ubrudziłem sobie spodenki i muszę teraz chodzić w długich. Na szczęście pogoda się zmieniła i nie jest już tak gorąco. Spotkaliśmy się z Robertem Horbaczewskim. Niestety deszcz przerwał spacer. Razem z Kofi i Kolodynskaja odbyliśmy podróż Oplem Astra po przedwojennych Tyszowcach. Zza mokrej szyby widzieliśmy cerkwie, synagogę i ludzi w chałatach. Akcji Rainchard i Wisła nie było w ten dzień. Co prawda słońca też nie było, ale chyba wolę świat bez słońca. Wszędzie błoto tyszowieckie. Adam wolał sikać gdzie indziej.
7 sierpnia
Poranna wycieczka do Piask. Wieczorem spotkanie. Ale zanim do niego dojdę... O godzinie 10 spotkaliśmy starszą Panią z wnuczką. Pani urodziła się w 1918 roku. Pomijam to, co opwiedziała, choć było to bardzo wzruszające. Ważne jest, co mówiła, kiedy odchodziliśmy. Ona nam dziękowała, że chcieliśmy z nią rozmawiać. Nie wiem, ile ta Pani jeszcze będzie żyć. Oby jak najdłużej. Dlaczego nikt jej nie pyta? Ona była nam naprawdę wdzięczna, że chcemy z nią rozmawiać. Było w niej coś niesamowitego.
6 sierpnia
Niedziela w Piaskach jest dniem świętym. Poza spacerem do kościoła, większość nic nie robi. Na pewno z domów nie wychodzi. Tak więc za radą dyrektora Centrum Kultury rozbijamy nasz kramik w czasie mszy na przeciwko kościoła. Falami, co godzinę docierają do nas wierni. Mapa gotowa. Z uwagi na to, że w Piaskach dziś jest jakaś procesja, a w okolicznej wsi odpust, rozpiska mszy po których moglibyśmy złowić kilka duszyczek do naszego stoiska, skurczyła się. Z tego powodu wcześniej kończymy i udajemy się na miejscowy kirkut. Jedyny jaki ocalał. Lasek z kilkoma poprzewracanymi macewami, czy też jak mówią w Bychawie, rebami. W lasku-kirkucie jest takie wspaniałe miejsce, gdzie młodzież spożywa napoje wyskokowe. W tymże miejscu znajduje się piękna podwójna macewa. Z uwagi na to, że ci młodzi ludzie nie modlą się do tego samego Boga co spoczywający na tym cmentarzu, macewa służy jako ściana do rozbijania szklanych butelek po tak zwanych winach prostych czyli prytach. Podobno szkło potłuczone szybciej się rozkłada niż to w butelkach. Po powrocie z kirkutu o godzinie 15 udaliśmy się do mieszkania Państwa Świetlickich. W 10 osób. Powinienem chyba w tej chwili opisać niezwykły dom Świetlickich w Piaskach Luterskich, ale to się nie da opisać. Cudowne, klimatyczne miejsce. Myślę, że niedługo będzie to miejsce kultowe dla fanów poezji Marcina Świetlickego. Każdy powinien poznać jego rodziców! Cydowni ludzie. Do domu Świetlickich przyszedł także znajomy gospodarzy, do którego Lucjan Świetlicki mówił "Mundzio". Spędziliśmy tam 2,5 godziny! Mam nadzieję, że opowieści te niedługo będą na stronie.
5 sierpnia
Podróż do Piask urozmaicam odwiedzinami domu do sprzedania w Bychawce 2. Hm... Ładny, ale troszkę za daleko od głównej szosy. Nie chciałbym, aby dzieci biegały 3 km do szkoły. Mnie wozić ich nie będzie się chciało. W Piaskach rozładunek i wolne na dziś. Madgalena powiesiła plakaty, ja z Anną D. odwiedziłem Państwa Świetlickich i do domku. Z uwagi na bliskośc Lublina i brak prysznica w miejscu noclegu, postanawiamy wracać na noc do domów. Każdy może teraz odpocząć od widoku przyjaciół.
4 sierpnia
Bychawa nadal. Przejdźmy do spotkania wieczornego. SUKCES! SUKCES! Pełno ludzi w synagodze. Śpiew. Dużo dzieci. Przejmujący smród smaru, którym nasiąknięta jest podłoga.
3 sierpnia
Bardzo przyjemna romowa z Panem Burmistrzem. Dziekuję mu za pomoc. Zobaczymy, co będzie po następnych wyborach. Pierwsze wrażenie bardzo dobre. Jeśli ten Pan nadal będzie rządził, to współpraca powinna nam się bardzo dobrze układać. Przyjechała Ewa. Oczywiście wszyscy lgniemy jak mucha do lepu. Co tu ukrywać, Ewa jest autorytetem dla nas. Każde spotkanie z nią, to kolejna porcja bardzo rzeczowej wiedzy. Poza tym uwielbiam jej sposób przekazywania wiedzy i ciepło, które temu procesowi towarzyszy. Stoisko cieszy się zainteresowaniem Bychawian. Wszyscy wykonują katorżniczą pracę. Chwała im za to.
2 sierpnia
Bychawa. Ponownie zmierzyłem się z kirkutem i bożnicą. Przykład bezładu i braku chęci. Nie wiem, kto jest winny temu, co się dzieje z tymi obiektami teraz. Smutno patrzeć na ten budynek. Jeszcze gorzej jest z kirkutem. Tak poza tym to Bychawa jast przyjemna.
1 sierpnia
Powrót. Od razu trafiam na wieczorne spotkanie. Niezły sukces. Wspaniała atmosfera. Chyba po mału wszyscy jesteśmy zmęczeni.
31 lipca
Rozmowa z pewnym Panem, który bardzo ciekawie opowiadał o kolegach Żydach ze szkoły. Byli także jego sąsiadami. Później tzw. stoisko. O mój Boże! Ile tu samochodów jeździ przez rynek! Przyszła decyzja o współfinansowaniu projektu przez FIO. W takim razie Homo Faber wkracza do akcji. Z tego też powodu wracam na noc do Lublina.
30 lipca
Niestety musiałem rano wstać i udać się w męczącą podróż do Kraśnika. Poszukiwania śniadania nie były najowocniejsze. Musiałem zadowolić się jakąś mierną bułką z warzywami za całe 4 zł. Życie biegnie dalej, a my siedzimy w szkole podziwiając zdjęcia uczniów. Brak tu rozbrajającego cynizmu kofi i jej opowieści z krypty rodzinnej. Zapomniałem o jednym bardzow ważnym elemencie: mieliśmy napisać kryminał. Tak więc ja zaczynam.
29 lipca
Jestem zmuszony zrewidować swoją opinię o Janowie Lubelskim. Najpierw jedzenie. JEST! I to jakie. Pizzeria prawdziwego, czystej tradycji włoskiej, Włocha. No ja narazie nie jadłem ale wszycy twierdzą, że serwuje cudowną pizze. Tak właściwie to zapomniałem, że mówił nam o tym Piotr i Zbyszek w Biłgoraju. O browarze pamiętałem, a o pizzy nie. Wstyd! Przy okazji to pozdrowienia dla tych Panów z Biłgoraja, którzy nam naprawdę pomogli. Teraz coś na minus Janowa. Muzeum w byłym więzieniu. Tragedia. Po prostu tragedia. I to za 3 zł od osoby. Wewnątrz muzeum jakaś wystawa zdjęć ze strego Janowa. Poszukiwaliśmy jakiegokolwiek zdjęcia synagogi czy po prostu janowskich Żydów. Znaleźliśmy. 2. Słownie: DWA! Obydwa pod hasłem "Janowscy Żydzi" pokazują ludzi dręczonych przez hitlerowców. Boże coś Polskę widzisz i nie grzmisz. Na pytanie do przewodnika, bardzo miłego młodego Pana, ilu było Żydów, dostaliśmy wymijającą odpowiedź, że tak jak w innych miasteczkach Lubelszczyzny i przerażone spojrzenie. Nie wiem, czym był przerażony Pan: pytaniem czy swoją niewiedzą. Tak więc niech wszyscy odwiedzający Janów Lubelski wiedzą, że jest tu liche muzeum poświęcone katolickiej ludności Janowa. Pominę już, o czym i komu Pan opowiadał. Koledzy i koleżanki to opiszą na pewno. O Singerze w kontekście Janowa nic nie napiszę, bo nic nie wiem. Czytałem jakiś czas temu opowiadanie o pewnej lafiryndzie tu więzionej i nic poza tym.
28 lipca
I ponownie Lublin. Po ciężkiej nocy, podróż była ciężka:) Dzisiaj spotkanie z prof. Andersonem z Oxford College. Uf, jak gorąco. Spotkanie bardzo owocne. Myślę, że podobało się im. Mają pojawić się na szbacie w NN dziś o 19. Tak więc muszę tu zostać i jeszcze porozmawiać. Mam nadzieje, że wybaczycie moją nieobecność.
27 lipca
Janów Lubelski. Hm... Mam mieszane uczucia. Ma to miasto kilka wielkich plusów. Po pierwsze, własny, prywatny, mały browar z naprawdę dobrym piwem. A cena jaka przystępna - 2 zł za kufel! Super sprawa. Po drugie, są w Janowie wspaniałe lody na gałki - 1,30 zł za gałkę. Cukiernia bardzo ładna, klimatyzowana. Lody oczywiście własnej produkcji. Przy tym dużym parku znajdziecie to miejsce. Po prostu bomba. Po trzecie, mamy dobre warunki bytowe. A minusy... Nie ma gdzie zjeść obiadu! Knajpy beznadziejne! Sklepy beznadziejne. Moim ulubionym jest duży sklep GS obok internatu, w którym śpimy. Atmosfera - połowa lat osiemdziesiątych XX w. Tylko na pułkach pełno. Sklep typu cienka kiszka. W Lipsku, z którego pochodzę i które do Janowa porównać mogę, tego typu przybytki na początku lat 90-tych zostały przerobione na sklepy samoobsługowe. W Janowie nie. Wchodzisz do sklepu z bardzo długą ladą. Aby zrobić zakupy, musisz przemieszczać się pomiędzy kasami, gdyż jedna kasa obsługuje jeden asortyment. Kupienie dwóch bułek, jogurtu i wody mineralnej zajęło mi 15 minut, mimo że w sklepie było 5 klientów. Po prostu za każdą z tych rzeczy musiałem ustawić się w osobnej kolejce! Masakra. Polecam odwiedzić w celu doświadczenia cofnięcia się do PRL. Oczywiście sprzedawczynie robią wszystko baaaardzo powoli i nie podchodzą do ciebie, jak stoisz przy kasie. O nie. One siedzą na zapleczu, piją kawę. A ty stoisz i czekasz. Jeśli ci się spieszy i jesteś senny, to idź tam!!! Adrenalina od razu ci skoczy i senność minie, jak ręką odjął. Może to oto chodzi w tym sklepie? Pewnie mają dofinansowanie z gminy, bo inaczej nie utrzymaliby się na rynku. Chociaż patrząc na inne sklepy...
26 lipca
Cały czas mam w pamięci słowa Roberta Kuwałka o gojach patrzących na likwidację pewnego getta na Lubelszczyźnie. Ludzie stali i patrzyli, jak hitlerowcy szablami obcinają Polskim Żydom głowy. Po każdym udanym cięciu bili brawo i wiwatowali. Niestety nie jest to odosobniony przypadek. Goraj. Według relacji był tu piękny kirkut. Przetrwał wojnę. Niestety po wojnie pewien Pan z macew zbudował sobie stodołę. Stoi ona do dziś. Wczoraj usłyszałem wiele ciepłych słów w stosunku do siebie i znajomych: "pieprzeni Żydzi", "spierdalać stąd jewreje", "nienawidzę Żydów". Co najciekawsze padały one z ust osób, które na pewno urodziły się po wojnie. Klimat starych dobrych czasów. Pewna Pani chciała mi pokazać przedwojenne wydania "Rycerza Niepokalanej", redagowanego przez Świętego Maksymiliana Marię Kolbe. Wtedy świętym nie był. Dziś za to co pisał o innych, za nienawiśc, jaka sączyła się z jego tekstów, antysemityzm, rasizm zostałby skazany nawet przez polski sąd. Wapaniała postać to była. Wzór dla młodych faszystów. Ta Pani chciała unaocznić propagandę antysemicką, która sączyła się z tego poczytnego katolickiego pisma. Powiedziałem, że niestety znam to pismo i wiem, kto je redagował. Nie chciałem czytać ponownie. Ja nie mam odwagi wypytywać o to, co stało się z sąsiadami w latach '40 XX w. Boję się wrogości. Wczoraj wieczorem nikt z dorosłych nie miał odwagi podejść do nas. Wiedzieli, że na rynku o 20 jest otwarte spotkanie. Kiedy mieliśmy stoisko, podchodzili, rozmawiali. Gdy było już spotkanie, stali w bezpiecznej odległości, niby to przypadkiem. W oknach było pełno głów patrzących na nas. Niektóre z ciemnego pokoju zza firanki. Czułem się jak w jakimś koloseum. Chyba dlatego poraz pierwszy śpiewałem piosenki w jidysz. Nie wiem, jak reszta to zniosła. Wyłem niesamowicie. Tylko dzieci miały odwagę nas słuchać. Jakie to niesamowicie dziwne. Już po nagraniach. Dowiadujemy się nowych starych historii. O kolaboracji z hitlerowcami pewnego sku..., jak go tu nazywają, ktory po wojnie był sołtysem i macewy ukradł. O Panu Mroziku, który to zabijał Żydów w trakcie wojny. Mówiąc o nim, zawsze wypowiadają słowa na ch i s.
25 lipca
Poranek w Goraju zaczyna się niestety źle. Anna Dąbrowska wylądowała w szpitalu pod kroplówką. Zatrucie. Będzie dobrze. Dorota i Asia wróciły z Lublina. Czekamy na Łukasza, Karolinę, Ignacego i Agnieszkę. Mamy dziś dużo czasu dla siebie. Siedzę i porządkuję materiały. Zdjęcia, historie mówione... Właśnie przeczytałem trochę komentarzy o expose naszego nowego premiera. No cóż... Do Kościoła nie należę, wie to każdy. Teraz widzę, że do Narodu po mału przestaję należeć. Przynajmniej według definicji naszego Wodza. Nie poznaję tego państwa. Jak ludzie mogą nosić w sobie tyle nienawiści do drugiego człowieka? Cynizm i obłuda wyskakujące z ust naszych przywódców (nie tylko Partii Rządzącej) przerażają. Jego nasilenie pokazuje mi tylko stosunek tych osób do społeczeństwa. Oni nas uważają za skończonych idiotów, którymi można manipulować. Oni z tym się nie kryją. Jesteśmy dla nich mięsem armatnim w Iraku. Najgorsze jest to, że to Oni mają rację. Państwo, którego paszport posiadam, nie podoba mi się! Uwaga! Będę to próbował zmienić. Poza tym Oni nie używają terminu społeczeństwo. Społeczeństwo dla nich jest wrogiem, z którym trzeba walczyć. Najgorsze co może być, to świadomość obywatelska i chęć bycia jednostką. A z jednostek składa się społeczeństwo. Oni używają pojęcia naród. Naród nie składa się z jednostek. Naród jest bytem podstawowym, niepodzielnym. Naród ma swoją wolę i swojego Wodza. Naród ma jasno określone cele i dąży do niech. Naród słucha, nie musi rozumieć. Naród w naturalnym procesie głosowania na Wodza zawierza mu się, oddając swój rozum pod jego kontrolę. Naród ufa swojemu wodzowi i wie, że jest on nieomylny. Nawet jeśli błąd popełni to go naprawi w myśl zasady nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Naród ma swoją dumę, honor i swojego Boga. Obraza dumy narodowej jest grzechem, z którego każdy będzie musiał się spowiadać. Honoru naród broni nawet kosztem śmieszniości. Bóg jest jeden prawdziwy i nieomylny. W narodzie jest prosto żyć. Zasady są czytelne. Wóz albo przewóz. Dylematów w narodzie nie ma. Moralność jest jedna. I jak tu żyć? Piszę o tym nie po to, aby się buntować przeciwko bliźniakom. Piszę dlatego, że ja szukam członków społeczeństwa polskiego którzy przed wojną byli poza nawiasem Narodu. Robiąc to, czuję, że sam coraz bardziej stoję poza tym nawiasem. Wracając do podróży. Ania żyje, a w Goraju "Wszyscy mowią, że Żydy przyjechały". Żydy. Chyba zgadzam się z tym. Spokojnie, dla potrzeb projektu i potrzeb "terapeutycznych" mieszkańców jestem ŻYDEM. Dziś po raz pierwszy, przez krótką chwilę czułem strach. Czułem wzrok na plecach. Słyszałem szepty na mój temat. Byłem wytykany palcami. Jednocześnie spotkałem ludzi, którzy mówili "sąsiad jest pojebanym antysemitą i mnie wqrwia". Goraj jest ładny. Chętnie tu wrócę.
24 lipca
Nocleg jednak w pięknych, pachnących, gustownie urządzonych w łóżka wojskowe pokojach w "Złotym Łanie". Pobudka i pakowanie. Później ostatnia wycieczka po Frampolu. Niestety nie zastaliśmy nikogo z poszukiwanych osób. Dzień targowy pokrzyżował nam plany. Mimo tego Frampol był to sukces. Nie liczyliśmy na aż tyle relacji. Wiele osób uprzedzało nas przed tym miastem (podobno tragiczna historia wojennych stosunków gojowsko-żydowskich). Tylko odprysk tych wydarzeń dotarł do nas. Sukces, ale parę ekscesów się przydażyło, a poza tym było jakieś dziwne postrzeganie naszej grupy. Przyjeżdzamy do Goraja. Niestety małe zamieszanie spowodowane brakiem kontaktu z osobami odpowiedzialnymi za nasze rozlokowanie. Uniknęliśmy na szczęście kłopotów i śpimy w pięknej szkole podstawowej. We Frampolu byliśmy wszyscy Żydami. Nikt nie miał nic do naszej religii, a pewien Pan uratował dziadka Ani K. Hm... ciekawe. Cóż za odmiana po Krzeszowie. Tam byliśmy miłym przerywnikiem monotoni pięknego miasteczka. Jak na razie trzy miejsca i trzy różne reakcje. Krzeszów - pozytywnie, Biłgoraj - neutralnie, Frampol - umiarowanie podejrzliwie. Goraj? Być może mieszkańcy zbombardują nas miłością. Wtedy wszyscy się zdziwimy. Odwiedziliśmy dziś obóz FODZ. Dane nam było porozmawiać z Robertem Kuwałkiem i posłuchać oraz obejżeć, co tu ukrywać, występ Adama Lipszyca na temat myśli żydowskiej. Cóż za żywiołowość i charyzma. Niesamowita gra ciałem i taniec brzucha. Całość ubrana w filozoficzny przekaz podprogowy. Tomkowi Pietrasiewiczowi podobałby się fragment o Benjaminie. Ilość zgromadzonego materiału przytłoczy nas napewno.
23 lipca
Frampol, Frampol. Ładnie tu. Gorąca niedziela. Łaże jako konferansjer z nagrywaczami historii. Mamy tego trochę. Smutno jest obserwować starszych ludzi, którzy nie mają z kim rozmawiać. Czas z nimi spędzony nie jest stracony. Jesteśmy tu żydami. Wiadomo, że tylko żydzi interesują się historią Polski. No bo kto inny. Ale są ludzie, którzy czytają "żydowską gazetę", jak określany jest tu pewien ogólnopolski dziennik patronujący naszej podróży. Zaraz dzwonię do Anki Dzierzgowskiej, niech pogada z centralą tego pisma. Może ktoś chciałby napisać reportaż. Dziś być może rozwiążą się nasze problemy bytowe. Połowa osób pojechała do Lublina zrobić pranie. Reszta będzie spać w przyzwoitych warunkach. "Złoty Łan" w końcu dla nas łaskawy.
22 lipca
Ojej, Ojoj. Mamy nie lada problem. Nie mamy, gdzie spać tak właściwie. "Złoty Łan" nie nadaje się. Szerszenie nas przepędziły. A poza tym w "Złotym Łanie" śmierdzi salcesonem, czego już nie zniosę. Wczoraj kupiliśmy piłkę i nawet oddałem kilka niecelnych strzałów na bramkę przeciwnika. Łukasz niczym Zinedine Zidane kładł wszystkich na murawie. Poza tym na stacji benzynowej mają całkiem niezłe, jak na stację, pierogi ruskie. Właściciel "Złotego Łana" dał nam namiar na jakiegoś faceta z goraja. Magdalena ma się nim zająć. Koleżanka Magdy dziś ma w "Złotym Łanie" wesele, także może się dziś w nocy wiele wydarzyć.
21 lipca
Wieczór wczorajszy zakończył się nadspodziewanie miło. Poznaliśmy tajniki biłgorajskiej kuchni oraz dostaliśmy masę użytecznych informacji kulinarno-browarniczych na dalszą część podróży. Piotr, Zbyszek i Zuzanna zapewnili nam tyle cudownych wrażeń, że zawsze już z przyjemnością będę wracał do Biłgoraja. Niestety dzisiejszy ranek nie przyniósł mi pozytywnych wieści. Choroba zabiera moją rodzinę, kiedy jestem daleko od domu. Niestety. Już teraz przygotowuję się do podróży, która nie będzie łatwa.
20 lipca
Wczoraj był Biłgoraj. Dzisiaj jest Biłgoraj, a jutro będzie Frampol. Już wszyscy boją się, co tam będzie. W Biłgoraju nie jest najgorzej, ale i tak wolałem Krzeszów. Pogoda odbiera mi chęć do robienia czegokolwiek. Zaraz zjawi się chłopak od wycinanki żydowskiej. Po prostu czad. Takie tam różne gwiazdy i świeczniki. Praca dla cierpliwych. Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Ja najprawdopodobniej poucinałbym sobie i współwycinkaczom palce. Myślę, że nie byłoby to estetyczne.
Właśnie przyszedł nasz gość. Czego to człowiek nie potrafi zrobić. Z niecierpliwością czekam na info od Jacka i Anki. Być może juz dziś nasz ziemski padół wzbogaci się o nowego obywatela IV RP. Wiadomo już teraz, że będzie On mężczyzną. Trzeba dołożyć wszelkich starań, aby był prawdziwym mężczyzną i nie stał się zniewieściały albo coś jeszcze gorszego. Od małego trzeba będzie go przyzwyczajać do typowo męskich zabaw, jak gra w piłkę i łowienie ryb, wyrabiać hart ducha i racjonalizm umysłu. Ciekawe, czy urodzi się już w okularach jak ojciec.
Podróż ta to niesamowita przygoda kulinarna. W Krzeszowie były nie za dobre Kanony. W Biłgoraju pieróg biłgorajski, który już kiedyś jadłem no i całkiem całkiem lody. Może smak nie jest jakiś powalający. No bo niestety lodom z Nałęczowa nic się nie równa. Ale mogą być no i ich cena - 50 gr. za jedną gałkę. Na rynku, zapraszam.
19 lipca
Żałuję, ale nie uczestniczyłem w najciekawszej części dnia dzisiejszego czyli spacerze po Biłgoraju. Tak więc nie wypowiadam się.
18 lipca
Bardzo ważną rzecz wczoraj usłyszałem od Pani Pisuli. Wszyscy narzekamy na brak szacunku dla niekatolickich zabytków w Polsce. Mamy rację narzekając. Ale może problem jest jeszcze jeden. Widać to na przykładzie Krzeszowa. Lokalna społeczność styka się po 60 latach z wyznawcami judaizmu. Jak to spotkanie często, chodź nie zawsze, wygląda? W trakcie walki o legendarne mienie pożydowskie. Nie są to łatwe i przyjemne spotkania. Pani Pisula zwróciła uwagę, że nikt nie stara się zachęcić do patrzenia na kirkut w Krzeszowie jako na część Krzeszowa, część społeczności tego miasteczka. Jak miejscowi mają uznać kirkut za swój zabytek, o który należy dbać, skoro nawet nie wiedzą, kto tam jest pochowany i nie rozumieją napisów na nagrobkach. Nikt nigdy nie przyjechał, aby im o tym powiedzieć, przeczytać. To chyba stąd powinien teraz pójść impuls. Drodzy właściciele kirkutu. Zróbcie coś z tym! Dlaczego nikt nie wyda przewodnika, w którym Krzeszowianie przeczytają po kolei kto jest gdzie pochowany i co takiego jest na macewach napisane! Oczywiście to nie usprawiedliwia zaniedbań ze strony naszych władz.
17 lipca
Wstaje rano tak, jakby dźwięki za oknem w nocy mnie nie obchodziły. Jest cudowny dzień. Dzień czwarty naszej wyprawy. Jak narazie wygrywamy. Dziś się rozstrzygnie wynik meczu Krzeszów v. Akademia. Myślę, że wymienimy się koszulkami. Wymiany nie było ale było miło. Myślę, że każdy z nas wróci tu z przyjemnością tym bardziej, że mamy wspaniałych znajomych. Osoby, z którymi dane mi było rozmawiać dziś pokazały wspaniałość Krzeszowa. Dlaczego nie rozmawiamy w ten sposób na codzień? Będąc w Krzeszowie, nienawidzę swojego stylu życia. Staram się żyć jak najwolniej się da. Ale zawsze jest za szybko. Zapomniałem o imieninach chorego dziadka. Przepraszam.
16 lipca
W lublinie tak właściwie tragedia. Nic nie wyszło z promocji książki. Były ładne tradycyjne obchody. Dla każdego coś miłego tylko my jacyś zagubieni byliśmy. Teraz już ponownie Krzeszów. Remiza OSP. Jakieś żewne dźwięki sączą się z parkietu. Totalna masakra piłą łańcuchową. Tak sobie myślę, że dzień, mimo braku atrakcji intelektualnych, był owocny w przeżycia wręcz wiekopomne. To co ukazało się naszym oczom i uszom napełnia nas nadal radością i odbudowuje naszą wiarę w doboć i piękno. Jutro czeka nas najzwyklejsza przyjemna charówka, która ma nas zaprowadzić do celu. Idę zregenerować siły i naładować akumulator.
15 lipca
Wstałem, nie umyłem się, zjadłem mace, i idę na spotkanie z Pania z GOK-u. No to naprzód ku nowej przygodzie. No i już koniec dnia. Ale szybko. Ile wrażeń. Jadę do Lublina za pół godziny. Jeśli każdy dzień będzie tak wyglądał jak ten to mamy niesamowity sukces. Chyba nie ma sensu abym ja opisał to co już zrobili inni. Sobota była dla nas.
14 lipca
No i ruszamy. Nie ma pompy wagonu. Nikt nas nie żegna. Sami sobie ruszamy w podróż Śladami Singera. W autobusie jest dużo miejsca. To strasznie trudne trafiać w klawisze kompa w trakcie jazdy autokarem marki autosan. Mam nadzieję, że w tej chwili juz wszyscy czują odpowiedzialność za całość podróży. Jeśli tego nie będzie, to mamy problem. Ha... pomyliliśmy drogę. Stoimy. Nawracamy. Magdalena ze wrodzoną przenikliwością umysłu stwierdzi później, że była to próba porwania ze strony Tomka, naszego kierowcy. Zapewne w ostatniej chwili skalkulował, że jednak to nie będzie najlepsze rozwiązanie i nie tak do końca opłacalne. Trudno będzie ukryć w razie czego tyle ciał. A jest lato i szybko pewnie zaczniemy się rozkładać. Poza tym pogłoski mówiące, że sponsorują nas żydzi i dostaliśmy każdy po milion talarów w złocie, mogą okazać się nieprawdziwe. No i co wtedy??? Długie lata w izraelskim więzieniu. Ale wracając do meritum naszej podróży. Strasznie się boję, że coś się stanie. Nie lubię takiej odpowiedzialności. Chyba mi przeszła chęć kierowania czymkolwiek. Wolałem wagon, kiedy był Pan Leszek - pozdrowienia dla tego wspaniałego faceta - i Tomasz Pietrasiewicz, który wszystko firmował. O w mordę. Jesteśmy w Tarnogrodzie, jedziemy po wybojach i jak mnie wzrok nie myli, to jest to ul. 22 lipca. Jeśli to ten lipiec, to bomba. Muszę mieć foto z tabliczką. Historia zatacza koło. Ach ta nasza pogmatwana historia. Czasami wydaje mi się, że lepiej jakby nasz naród nie był mesjaszem. Wtedy bylibyśmy zwykłymi, przeciętnymi, nijakimi np. Niemcami. A tu My jesteśmy wybrańcami i cały świat jest nam wdzięczy za cud nad Wisłą. To wielka odpowiedzialność być mesjaszem narodów. Myślę o tym bez przerwy i dbam, aby godnie wypełniać swoją misję dziejową Spacer po Krzeszowie. Boże Ty mój Boże. Dlaczego tak nierówno dzielisz dobroć. Jak mogłeś Krzeszów uczynić tak pięknym, a Stalinogród tak brzydkim. TU JEST CUDOWNIE. Osada wielkości Ciepielowa (ju noł Juta łot aj min). I ten San. Całkiem niezła pizza. A poza tym... jest tu piękny dom do sprzedania. Na pewno będzie na stronie. Idziemy spać. Troszkę sobie jeszcze pogadaliśmy przed snem, posłuchali niesamowitych historii made in Kawa, wykąpali i usnęli snem sprawiedliwego.



































































































wjeżdżam
wjeżdżam
zjeżdżam


      Grantodawcy:

    

 


Organizatorzy:           .