Karolina Kryczka,
Narodziłam się dla świata osiemnaście lat temu w Lublinie... gdzie zresztą mieszkam do dziś. Czternastego lipca wyruszam wraz z ekipą akademii w czasoprzestrzenną podróż. Jeżdżąc śladami bohaterów opowiadań Singera spróbujemy poczuć atmosferę tamtej przedwojennej rzeczywistości. Przez pryzmat wspomnień mieszkańców, szczątków miejsc, porośniętej zielenią historii chcę spojrzeć na tę rzeczywistość własnymi oczami i uwiecznić ją żywą w filmie.
 
 
BLOG

14 sierpnia

Po szybach spływają krople deszczu, za oknem pochmurny horyzont. Wyjeżdżając z miasteczka mieliśmy świadomość, że powrócimy do przedwojennej rzeczywistości w kolejnym. Dziś wracamy, na naszej drodze nie ma już przystanku. Ale ja pamiętam, co widziały moje oczy i wiem już, co chce byście i wy zobaczyli w filmie...
 
13 sierpnia
Naciągnęła się na niebo ostatnia noc naszego wyjazdu. Jutro powrót. Dziś praca wyglądała jak zwykle. Nagrywanie, czy możesz powtórzyć, zrób to jeszcze raz. Umówiliśmy się na spotkanie z Popem. Nikt jeszcze nie rozliczał się z osiągnięć i porażek, jakich doświadczyliśmy podczas podróży. Nie żałowaliśmy, że już wracamy, bo nie czuliśmy, że już czas wracać. A przepraszam zapomniałabym o Oli, która już czuje, że będzie jej brakować rozmów z ludźmi. Po dzisiejszym wieczornym spotkaniu, ostatnim i na swój sposób wyjątkowym, wspominałyśmy z Anią dzień wyjazdu. Nieśmiałe przyśpiewki na tylnych siedzeniach autobusu. Myślę, że się wtedy zupełnie nie znaliśmy. A teraz... Myślę, że miesiąc współpracy pozwolił nam się choć trochę poznać.
12 sierpnia
Po wczorajszym deszczu tylko kałuże pozostały, nie straszne nam już jednak. Spacer z Agnieszką był wyjątkowy owocny w dobre treści. Bardzo dobrze mi się dziś pracowało. Może to perspektywa końca podróży, ale czułam, że musimy się postarać, to ostatni dzwonek, by chwycić w garści, to co jest esencją naszej wyprawy. Jutro ostatni dzień.
11 sierpnia
Spotkania w bibliotece jeszcze nie było. Jeszcze nie było spotkania z poczęstunkiem. Spotkania, jak to mówili, tak rodzinnego też jeszcze nie było. Myślę więc, że najwyższy czas na nie nastąpił. Każde spotkanie jest inne. To też zostanie zapamiętane.
10 sierpnia
Niesamowite jak pamięć ludzka jest pojemną skarbnicą wiedzy. Dziś byłam uczestnikiem wyjątkowych spotkań, a raczej spotkań z wyjątkowymi ludźmi. Choć to wiem, dziś na nowo poczułam sens naszego wyjazdu. Cieszę się, że zdążyliśmy z nimi porozmawiać, nie długo mogłoby być już za późno. Ciepła atmosfera miasteczka dopełnia się, kiedy w ustach rozpływa się ciepły, przepyszny obiad. Jak w domu. Tylko pozazdrościć umiejętności kulinarnych mamie Łukasza.
9 sierpnia
"Kiedy przejeżdża przez nie wóz, to koń jest już na rynku, a tylne koła na rogatkach". Tak brzmi jeden ze śladów pozostawionymi przez Singera, którymi kierowaliśmy się w naszych poszukiwaniach. Jednak przemierzyłam wzdłuż i wszerz rozciągające się miasteczko, co go od dawien dawna Tyszowce zowią, a doświadczywszy zmęczenia w nogach stwierdzam, że miasteczko jest duże. Nazwa jego pochodzi od często używanego zwrotu "Tu szewce", który wskazuje na zawód, jakim trudnili się jego mieszkańcy. Same ich wyroby nazywały się zaś Tyszowiaki. Buty wysokie, ze skóry szyte, wygodne i praktyczne. Nie tylko one rozsławiły miasteczko równie ważną działalnością mieszkańców jest wylewanie wysokich ok. 5 metrowych świec. Małe historyczne miasteczko przywitało nas gościnie.
8 sierpnia
Bełżec - tyle różnych wyrazów twarzy, po których pozostały imiona wykute na ścianie upamiętniającej śmierć niewinnych w obozie. Tyszowce - mimo zmęczenia, mam ochotę przewertować kartki starych ksiąg na strychu w poszukiwaniu demona. Dzisiejszy wieczór spędzam w przytulnym domu u Łukasza. Śpię pod czystą i ciepłą kołdra. Jest wyjątkowo miła atmosfera. Smakuje specjałów kuchni jego mamy.
7 sierpnia
Pobyt w Piaskach był dość specyficzny ze względu na fakt, iż nie mieliśmy stałego miejsca, gdzie moglibyśmy się zakwaterować na czas pobytu. Lecz czy to doświadczenie z wcześniejszych miejscowości, specjalnie zaproszeni goście z Bramy Grodzkiej, czy mieszkańcy, którzy czynnie włączyli się, myślę wszystko to razem współgrało się i sprawiło, że spotkanie należało do udanych.

"Kiedy Rebe kocha, kiedy Rebe kocha
Kochają wszyscy chasydzi
I ty o tym wiesz kochaj z nami też
Pan Bóg kocha gdy to widzi"
6 sierpnia
Historia się powtarza. Kolejny zarośnięty, zaniedbany, zostawiony Kirkut. Tuż za szkołą, w której myślę, mieliśmy mieszkać, a ostatecznie przebywamy chwilowo, znajduje się las. Z ziemi niczym pnie drzew wyrastają macewy. Na jednej jest nazwisko kamieniarza, wiemy że pochodzi z Lublina.
***
Świat z balkonu mieszkania Państwa Świetlickich, które znajduje się na pierwszym piętrze kamienicy przy głównej ulicy miasta, wygląda całkiem jak ten z Krochmalnej, na który swymi oczami patrzył I.B. Singer. To tak podobny świat, ale tylko wtedy, kiedy uprzednio wysłucha się przedwojennych opowieści właścicieli domu.
5 sierpnia
Przystankiem na drodze do Piask jest Lublin. Jak tu nie zostać choć na jedną noc we własnym łóżku.
4 sierpnia
Myślę, że nic tak uroku naszym spotkaniom nie dodaje jak wnętrze Synagogi. Pomiędzy ścianami odbijały się nie tylko kolejne zdania opowiadania, lecz przede wszystkim pytania i odpowiedzi konwersacji, jaka się wywiązała. Kiedy na nowo w opuszczonych murach zabrzmiał dźwięk piosenek żydowskich, słusznie jeden z gości zauważył że to było niesamowite. Kolejne spotkanie, które zrealizowało cel naszej podróży.
3 sierpnia
Przyjechała Ewa. Myślę, że dzięki niej spotkanie z panią Józefą Seligą wyglądało inaczej niż wcześniejsze, ponieważ padło wiele świeżych pytań. Z dala od nas, gdzieś za krzakami chichotały dzieci. Chudziutka blondyneczka, o morskim korze oczu i opalonej cerze, z lekkim zawstydzeniem na twarzy odpowiada na zadawane przeze mnie pytania. Jest prawnuczką naszej rozmówczyni. Prababcia opowiadała jej, że to jest cmentarz żydowski, a budynek za rogiem to Synagoga.
2 sierpnia
blog
1 sierpnia
blog
31 lipca
Drzwi do Synagogi kluczem otwiera nam Pan Chruściel. To on niejako wypowiada się w jej imieniu. Nasze głosy odbijają się echem pośród ścian, które nie tylko słyszały modły pobożnych kraśnickich żydów, lecz które są świadkami poszukiwanej historii. Niestety odpowiadają nam pytaniem na pytanie. Podobnie jak szczątki macew położonych na bimie. Napisy na żydowskich pomnikach milczą jak zaklęte. Milczy ich język. Język jidisz. Ola i Asia usilnie próbują wyczytać z nich jak najwięcej. Czasem jest to niemożliwe, choćby ze względu na to, że pozostały z nich tylko kawałki, mniejsze czy większe, bardziej lub mniej pokruszone. Pośród współczesnych budynków sterczą stare, obdarte z tynku domy. W Kraśniku jest ich wyjątkowo dużo. Małe, drewniane, chylące się ku upadkowi oraz większe, pnące się w górę na czerwonych cegłach. Wszystkie tak niesamowicie działają mi na wyobraźnię. Słyszę harmider targujących się kupców żydowskich, okrzyki dzieci kosztujących czekoladki za grosz, tętent końskich kopyt. Widzię wąską uliczkę, środkiem śpiesznie podąża nosiwoda rozchlapując za sobą wodę, w progu domu na rogu czeka na niego gospodyni... Montik, dziś jest montik.
30 lipca
16:35
To dość specyficzne, że o tej porze piszę bloga, a nie biegam z torbą i mikrofonem wraz z operatorem kamery. Dzień przejazdowy - mówi samo za siebie. Kraśnik. Pierwsze wrażenie jest dość pozytywne. W przeciwieństwie do Janowa, już po pierwszej przechadzce odkryliśmy synagogę oraz kirkut. Niestety klimat miejsc zapomnianych towarzyszy naszym odkryciom. Szczątki macew, niczym elementy układanki, którą próbojemy poskładać. Miasto duże, lecz nie za duże. Knajpek nie ma, ale Dorota właśnie wróciła od swojej babci i przywiozła ze sobą wiele smakołyków. Przed północą. Dzisiejszy dzień kończę przed laptopem. Zgrywanie i nagrywanie. Mamy już całą masę płyt.
29 lipca
29 lipca nie należał do dni pełnych wrażeni. Trzeba to napisać, że pizza włoska jest wyśmienita, a lody janowskie rozpływają się w ustach. Nie udało mi się jednak odkryć smaku miasteczka sprzed lat. Kirkut zamienił się w wylany betonem plac pomiędzy budynkami. Ostatnia macewa znaleziona całkiem przypadkowo, jeszcze niedawno znajdowała się na cmentarzu chrześcijańskim, dziś też popadła w zapomnienie. Nie zwiedziłam więzienia. Mimo że jego zewnętrzna architektura bardzo mnie zachęciła. Niestety, muszę powiedzieć, trudno się mówi. Może jeszcze kiedyś.
28 lipca
Specyfika miejsc, w których przebywamy, jest bardzo różnorodna. Nie zawsze jest tłum ludzi, nigdy ich jednak nie zabrakło. Nie zawsze wzbudzamy ogromne zainteresowanie, nigdy jednak nie zabrakło choćby przypadkowo przechodzących, którzy zwrócili uwagę. Dziś byliśmy, nie było ludzi. Myślę, że to i tak lepiej, niż gdyby przyszli rozmówcy, a nas by zabrakło. Każdy zajął się tym, czym zwykle powinien. Nie zaistniało zmarnowanie upływającego czasu. Niech i on płynie, co do niego należy.
27 lipca
Kolejna miejscowość, mimo swego i tak niewielkiego rozmiaru, kurczy się w naszych oczach spoglądających przez okno odjeżdżającego autobusu. Jedziemy do Janowa. Całą moją uwagę przyciąga murowany budynek, znany mi z opowiadań Singera jako więzienie. Za miastem jest zalew. Mamy mało kontaktów, co jest równoznaczne z dużą ilością wolnego czasu. Spacer nad wodę uprzyjemnia mi popołudnie...
26 lipca
Sen zakrada się do mojej świadomości. Jeszcze tylko wieczorne spotkanie. Po kolejnych historiach, opowieściach, poznaliśmy miasteczko. Przemieżyliśmy je wzdułż i wszesz. Czy to właśnie tu mieszkał singerowski szatan z Goraja? 23:14 - weryfikując poszukiwania, próbujemy odpowiedzieć sobie na to pytanie.
25 lipca
Klimat małego miasteczka ciągnie od wszystkich skupionych wokół prostokątnego rynku sklepików spożywczo-przemysłowych. Późnym popołudniem główne ulice miasteczka zaludniają się. Grupki młodych gniewnych przesiadują na przystanku. Dzieci biegają po drodzie, chłopcy jeżdżą na rowerach. Słychać śmiechy, kłótnie, rozmowy, okrzyki. Babcia z zakupami w plecionej siatce, krok po kroku, przygarbiona ciężarem doświadczenia życiowego, wraca do domu. Może jej oczy patrzyły na tamte stare żydowskie domy wyrastające z błota, wzdłuż niewybrukowanych ulic przedwojennego Goraja? Wszystkie niemalże monotonne odprawiane codziennie przez mieszkańców rytuały, dziś 25 lipca zostają nieco zmodyfikowane. W oknach murowanych bloczków pojawiają się twarze z rysującym się na nich zainteresowaniem. Bacznie obserwują rozwój wydarzeń. Ekipa Singera początkowo pozostaje odizolowana. Stopniowo ludzie zbliżają się do stoiska, otaczają go. Oko kamery patrzące z ukrycia pierwszy raz rejestruje trudną konfrontację singerowców z tubylcami.
24 lipca
blog
23 lipca
blog
22 lipca
Otwieram oczy, przez małe prostokątne okienka wpada jasne światło. Nie mam problemu ze wstaniem. Zimna i twarda podłoga stawia mnie na nogi zaraz po przebudzieniu. W naszym domku mieliśmy nieproszonych gości. Właściwie to my staliśmy się owymi nieproszonymi gośćmi dla szerszeni, które ulkokwały się tuż za ścianą. Nocny telefon do właściciela chyba go niezadowolił. No cóź. Spaliśmy więc w jego "pensjonacie". Zapowiadał się upalny dzień i taki też był. Mentalność "Frampolaków" jest nieco inna. Pierwszy raz od wyjazdu spotkałam się z lekką niechęcią. Aczkolwiek odnaleźliśmy starszych ludzi, którzy przez wszystkie lata swojego życia stali się skarbnicą wiedzy. Malowane ich słowami w naszych wyobraźniach opowieści, wzbogacają nas i realizują cel nasze podróży.
21 lipca
Przyjechaliśmy do Frampola. Stopień zadbania domków jest zniewalający. Słyszałam, że ma być już tylko gorzej. Nie przekładam tych wieści jednak na swoje samopoczucie. Spacer po miasteczku ujawnia nam jego uroki. Ludzie są jeszcze tylko wielką tajemnicą. Tak zwany dzień przejazdowy jest równocześnie dniem względnie wolnym i luźnym. Wieczorem na niebie zakwitły gwiazdy, które nocą ustapiły miejsca burzy.
20 lipca
Dwudziesty dzień lipca zaczełam od pójścia spać o wczesnej jeszcze jego porze, mianowicie o trzeciej nad ranem. Zaplanowane spotkania nie ułożyły sie po naszej myśli. Naszczęcie nie zabrakło niespodzianki. Całkiem przypadkowo spotkana na kirkucie kobieta okazała się zainteresowana tą samą tematyką co my. Kolejny raz wracam z nowym bagarzem zrozumienia dla wielu spraw. Najważniejszym jest chyba wiedzieć czego się chce, czego się od siebie samego oczekuje, wtedy niczego nam mnie brakuje.
19 lipca
Biłgoraj to całkiem spore miasto, szybko upływają dni, bowiem jesteśmy tu krócej. Mało czasu, a więcej ludzi. Mniej rozpoznawani, troche niezauważeni... Dochodze do stoiska. W kącikach ust Ani igra uśmiech pełen satysfakcji. Woła mnie , musi mi coś powiedzieć. Łukasz włącza kamere, zakładam słuchawki, mów słuchamy. Zaczynam wyczuwać jej entuzjazm, choć jeszcze nie wiem o co chodzi. Opowiada o kobiecie, która udzieliła jej informacji o tym że przyjedzie dziś do miasta ekipa młodych ludzi jeżdzących " Śladami Singera", nieświadoma , że Ania do tej grupy należy. A jednak nie dokońca pozostajemy anonimowi, ktoś na nas czeka, chce z nami rozmawiać, tak wiele ma nam do powiedzienia. Dziś poczułam, ze niemusze odtwarzać rzeczywistości, widzie ją oczami wyobraźni, kiedy ktoś opowiada tak jak dziś pan Witold Dembowski.
18 lipca
Otwieram oczy, słysze "wstawaj". Jest 4:30, świt przecież nie zaśpi. Ola i Asia przemierzają zarośniety gąszczem niepamięci kirkut i odczytują symbole na macewach. Ich praca staje się ważnym materaiałem filmowym dla nas. Dopiero słońce wstało i przeciąga swe promienie na ulicach Krzeszowa, a my już zmęczeni wracamy do remizy. Szybkie upychanie ubrań do plecaka. Przeprowadzka do Biłgoraja. Mamy pół godziny opóźnienie.
Kierowca zapalił silnik, szarpneło do przodu....ruszamy. Niesamowite jak szybko zostające za autobusem domki, zapadły mi w pamięci...było miło.
17 lipca
Czuję zmęczenie spływające wzdłóż moich ramion. W oczach odbijały się setki gwiazd późnym wieczorem, a wczesną nocą zwiastujące odpoczynek. Leże na łóżku. Myśle że to był niesamowity dzień. Duże wrażenie wywarli na mnie pierwsi bohaterowie naszej podróży. Brodaty, stary pan, którego oczy błądziły pomiędzy obrazami zachowanymi w pamięci. Zainteresowanie i cierpliwość pomogły nam odtworzyć krzyżujące się uliczki rzeczywistości krzeszowskiej sprzed tak wielu lat. Stałam na skraju skarpy i patrzyłamna panorame miasteczka przez pryzmat zdjęć, które oglądaliśmy u miejscowej historyczki. Całkiem niezależnie , zupełnie z własnej woli, owa kobieta lata swojego życia poświęciła zachowaniu pamięci. Pokazała nam swój "srodek swiata". "Środek swiata" jakim jest dla niej Krzeszów. Zostaliśmy zauważeni, zrozumiałam jak wyglądać będzie podróż po pozostałych dziewięciu miejscowościach, bowiem Krzeszów to już hitoria, teraz i ja czuje , że ja poznałam.
16 lipca
Chyba nikt nie spodziewał się przejaśnienia pogody, gdy od rana siąpił deszcz. Żadna akcja, prócz honorowego wystąpienia Igora na rozdaniu nagród, nie wyszła. Było jeszcze oficjalne otwarcie dwóch wystaw malarskich, ale nasz przyszły film niestety nie wzbogacił się o nowy materiał... Mimo wszystko słońce wygramoliło się zza chmur wieczorem.
15 lipca
Wczoraj po przyjeździe fundamenty projektu oparłam o pytanie i wątpliwości. Jednak z pierwszym światłem wpadającym przez moje przymrużone i zaspane oczy zaświtał w mojej głowie entuzjazm, który stłumił mieszane uczucia. Chcę działać i nic nie stoi mi na przeszkodzie, w końcu po to tu jestem. Otwartość ludzi których tego dnia spotkaliśmy upewniła mnie, że uda nam się odtworzyć dawną rzeczywistość, jej wielokulturowość i nie tylko widzimy w tym sens. U progu pierwszego dnia zdjęć do filmu jestem tak zmęczona, że nie mam siły pisać... oby tak było codziennie.
14 lipca
Przekrzywiony znak, obwieszczający wjazd do Krzeszowa, jako pierwszy ślad pozostawiony przez Singera na drodze naszych poszukiwań. Początek podróży... nowych doświadczeń...obcowania z nadobecnością. Początek jednak tylko? Pierwsze kroki w przeszłość wzdłuż pnącej się wzgórzem drogi. Stare milczące zabudowania, u szczytu puste miejsce po cerkwi, które choć nie milczy, nigdy już nic nam nie powie. Co natomiast powiedzą nam ludzie i czy historia miejsca ich zamieszkania jest w ich pamięci?
























wjeżdżam
wjeżdżam
zjeżdżam


      Grantodawcy:

    

 


Organizatorzy:           .