Piotr Skrzypczak,
Mam 28 lat. Pracuję w Ośrodku „Brama Grodzka - Teatr NN”. Koordynuję pracą Akademii Obywatelskiej. Jestem doktorantem na Wydziale Politologii UMCS. Jako wolontariusz działam w Amnesty International.

Mieszkam w mieście, które znane jest na świecie dzięki swej historii, kulturze, wielkim ludziom. Wspaniałe? Nie do końca. Bo znane jest z tego, co dla Lublinian jest tajemnicą. Na żadnym etapie mojej edukacji, ani w domu czy wśród znajomych nie rozmawiało się o tym. Ani słowa o Żydach, jeshiwie, Widzącym z Lublina, synagogach, kirkucie. W szkole, kiedy wymieniało się największych polskich pisarzy, nigdy nie padło nazwisko Singer. Dlaczego? Przecież ten Żyd, który urodził się w Polsce, który pisał o Polsce, który za sprawą Jaszy Mazura rozsławił Lublin, w 1978 roku został laureatem literackiej Nagrody Nobla. Dlaczego ukrywa się przede mną nazwisko noblisty? Jadę w tę podróż poznać część MOJEJ kultury!

 
BLOG

14 sierpnia

Od rana padało. Podobnie jak w dzień wyjazdu. Szybkie pakowanie i po krótkiej podróży rozpakowywanie autobusu. Okazuje się, że sporo tego zgromadziliśmy... Jeszcze obdzieranie z napisów (swoją droga, to przykra czynność - namacalne zakończenie projektu), ostatnie wspólne zdjęcie, ostatnie zebranie. Ale przecież, to nie koniec projektu. Będziemy dalej podróżować "Śladami Singera", tylko mniej dosłownie.
 
13 sierpnia
Spacer po Chełmie. Chodzę po mieście mojej mamy, babci i pradziadków. Dziwne uczucie. W sumie znam tylko drogę z Lublina na cmentarz. Dzisiaj udało mi się go obejść, złapać proporcje, kontekst. Od dziś Chełm ma nowy obraz. Jest większy i jeszcze ładniejszy.

Wieczorne spotkanie w kameralnym gronie. Miło, merytorycznie, ludzie nie wyszli w trakcie ale zostali, żeby jeszcze porozmawiać po "oficjalnym zakończeniu". Mam jednak niedosyt. Czekałem na ten Chełm i myślałem, że będzie to wielkie zakończenie, a tymczasem było na minimalnym poziomie poprawności. Szkoda, że się mocniej nie postarałem.

Po zakończeniu czuję radość i, pierwszy raz w ciągu podróży, spokój. Już nie muszę się denerwować, że coś nie wyjdzie, że się coś stanie, już nie. Adrenalina jeszcze buzuje, ale napięcie powoli spada. Udało się. Melduję, że zadanie wykonane.
12 sierpnia
Plus i minus:
- duże miasto, największe w jakim do tej pory byliśmy, dużo ludzi, dużo historii,
- za duże miasto, trudno przebić się z naszym przesłaniem przez tłum.

Stoisko wzbudziło zainteresowanie, napisała prasa, podało radio, ale to już inny klimat niż nasze dotychczasowe sztetl.
11 sierpnia
blog
10 sierpnia
blog
9 sierpnia
Spacer po Tyszowcach z Robertem Horbaczewskim. Zazdroszczę mu wiedzy i pasji, z jaką opowiada o swoim miasteczku. Cenię go zwłaszcza za to, że w przeciwieństwie do innych "regionalistów", zajmuje się całością dziejów miejscowości, a nie tylko tą "właściwą", zazwyczaj katolicką. Dobrym, negatywnym oczywiście, przykładem jest pan Ryszard Jasiński z Frampola, który w opublikowanym przez siebie dwutomowym dziele praktycznie nie wspomina o Żydach. Smutne tym bardziej, że miejscowość przed wojną zamieszkana była w ponad 50 procentach przez tą właśnie "mniejszość". Podobnie jest w wielu innych miejscach. Polecam muzeum historii Janowa (więcej u ludzi w blogach z Janowa). Może zatem umówmy się i nazywajmy tych "regionalistów" skrótem SMK (specjaliści od mniejszości katolickiej)...
8 sierpnia
Koniec podróży. Odnalazłem wszystkich, których przez tyle dni szukałem. Na tablicy z imionami zamordowanych. Odwiedziliśmy Pomnik-Muzeum w Bełżcu.
7 sierpnia
Dzięki wizycie Witka i Ewy z Ośrodka "Brama Grodzka - Teatr NN" wieczorne spotkanie w Piaskach nabrało takiego wyrazu, jaki mieć powinno od początku. Było i mądrze, i wesoło, i spontanicznie. I mieszkańcy Piask (nieliczni), którzy nas odwiedzili, dali się wciągnąć w rozmowy. Na pewno tam jeszcze wrócimy! "Niech śpiewają chasydzi, niech śpiewają chasydzi..."
6 sierpnia
"Hitler dobrze zrobił", "Jude raus" itd. słuchaliśmy w Piaskach od ogolonych na łyso, ubranych w dresy mieszkańców, który z zainteresowaniem czytali "Opornik". Pomysł: ponieważ mamy zdjęcie tych młodzieńców, można by porozwieszać w Piaskach plakaty z ich twarzyczkami i cytatem sławiącym Hitlera. Ciekawe, co na to powiedzieliby ich dziadkowie? A swoją drogą, to wciąż nurtuje mnie pytanie - skąd wśród polskich nieuków takie uwielbienie dla Hitlera? Może nie miał kto im przekazać informacji, bo dziadkowie zginęli z rąk faszystów... Może oni tych dwóch faktów nie są w stanie połączyć...
5 sierpnia
Piaski powitały nas... pustką. Rozpakowaliśmy autobus, porozwieszaliśmy plakaty i... koniec. Nawet nie za bardzo było gdzie połazić, siąść, odsapnąć.
4 sierpnia
Wieczorne spotkanie znów, wbrew naszemu nastawieniu, wyszło. Przyszło kilkadziesiąt osób (w sumie, bo ciągle ktoś dochodził i odchodził). Zakończyło się wspólnym śpiewem z dziećmi. Sukces? Myślę, że tak – może przynajmniej te dzieci już przestaną używać słowa "żyd" jako wulgaryzmu.
3 sierpnia
Niespodzianka. Nasze stoisko odwiedziła Dorota i Marcin. Dorota jest moją trenerką w badmintona! Też zrobiłem im "przykrą wycieczkę" czyli zaprowadziłem ich na miejsce, gdzie są pochowani ludzie. A tam oprócz śmieci spotkaliśmy jeszcze dwóch podpitych młodzieńców, którzy chcieli nas oprowadzać po Bychawie i Żydów pokazywać. Trudno było odmówić, ale się udało (bez rękoczynów). Uff.
2 sierpnia
Bychawa. Zmarnowałem wieczór ekipie: zaprowadziłem ich na kirkut i do synagogi (czyt. miejskie śmietnisko i rozpadający się garaż). Ludzie po wycieczce przestali się odzywać. Bolało. Tym bardziej, że dzień wcześniej mieliśmy dobre spotkanie w kraśnickiej bożnicy (w nieco lepszym stanie).
1 sierpnia
21:52 No i stało się! Czekałem na to kilkanaście dni i w końcu, w Kraśniku, poczułem Singera.
Przed chwilą skończyło się nasze wieczorne spotkanie. Z kilku powodów najlepsze.
1. Miejsce. Nie jakieś pozbawione wyrazu podwórko, sala czy placyk. Dzisiejsze spotkanie odbyło się w najlepszym do tego miejscu - starej synagodze.
2. Ludzie. Koło 25 osób. Ale nie chodzi o ilośc a o jakość. Rozmowa, pytania, zainteresowanie. To miło w końcu trafić na ludzi, którym chce się wstać od piwa czy serialu i przyjść porozmawiać o przeszłości swojego miejsca. Dziękuję! Dzięki Wam odzyskałem wiarę w sens projektu.
3. Singer. Kiedy Ola czytała opowiadanie o Cylce, o chederze i kraśnickiej synagodze. Przeszły mnie dreszcze. Przecież my właśnie w tej synagodze siedzimy. Jeszcze nie byliśmy tak blisko noblisty.
31 lipca
Nad ranem, po nieprzespanej nocy szybki, nieplanowany wyjazd do Lublina. Muszę (chcę) pomóc. Na szczęście wszystko kończy się dobrze. Wieczorem, zahaczając o mechanika, wracam do szkoły w Kraśniku. Słucham opowieści o minonym dniu. O spotkanych ludzich. O planach na jutro.
30 lipca
Przejazd z Kraśnika do Janowa. Akademik ledwo jedzie. Mam nadzieję, że łożysko jednak wytrzyma. Z Anią i Olą siedzimy przed SP nr 1 w Kraśniku. Czekamy na dyrektora i AObus. Zjawia się... Ignacy. Radość. Świeża krew. Warunki w szkole całkiem sensowne. Nie mamy oddzielnych pokoi i łóżek, ale za to mieszkamy w przedszkolnej sali, kolorowej, pełnej zabawek. Rekonesans. Spacer na kirkut. Na środku nieskoszonej łąki rozsypujący się pomnik. Wokół porozrzucane fragmenty macew. Gdzieś dalej ślady po ognisku. Otaczają go macewy. Ktoś piekł kiełbaski nad ludzkimi grobami. W odruchu uzasadnionej wściekłości chciałbym ułożyć ognisko z grobów tych "Katolików", którzy beszczeszczą cmentarze. Oczywiście nie zrobię tego, ale wściekłość i bezradność pozostaje. Zresztą po raz kolejny, tak jak po odwiedzinach każdego kirkutu.
29 lipca
"Dzień wolny" w Janowie. Kilka wizyt: "muzeum", spacer na kirkut, który okazał się placem przy magazynie, zalew. Połowa podróży. Aktualnie głębszych refleksji brak.
28 lipca
"Śladami Singera" w Janowie Lubelskim:
- w księgarni kilka książek I.B.S. - dużo lepiej niż w Biłgoraju,
- kilkoro rozmówców kojarzy Singera z maszyną do szycia,
- ulicy imienia noblisty brak,
- człowiek znający historię miasta nie czyta, choć nazwisko kojarzy,
- o znanym z opowiadań Bashewisa więzieniu słyszymy tylko: "co on tam może o tym wiedzieć, skora tam nie siedział".

O Żydach (na podstawie rozmów przy przedwojennym zdjęciu i "mapie pamięci"):
- przed wojną egzystencja raczej pokojowa,
- było ich sporo, mieli w mieście zakłady, sklepiki,
- były dwa kirkuty, bożnica, cheder, mykwa,
- w czasie wojny byli „ganiani” także przez chrześcijan,
- z macew z kirkutu hitlerowcy ułożyli drogę do Frampola,
- znaleziono jedną macewę użytą jako schodek, zaniesiono ją na cmentarz; ktoś ją ukradł,
- rządzą Polską, są premierami i prezydentami.

W władzach Janowa (z realcji mieszkańców):
- burmistrz nie lubi Żydów; ma dom na pożydowskim placu; nie chciał się z nami spotkać - nie widział sensu; jak przyjechała jakaś oficjalna delegacja - wziął wolne;
- miejskie muzeum nie chce z nami współpracować;
- Centrum Kultury także odmawia współpracy - tłumaczą, że mają za dużo imprez (święto kaszy);
- za to Starostwo jak najbardziej - zna i ceni Singera - pomaga w organizacji naszego pobytu.

Bilans: jak wszędzie w tym jednokulturowym, wypranym ze swej przeszłości kraju.
27 lipca
Janów przywitał na bardzo ciepło. Dziękujemy Kolegium Nauczycielskiemu Zespołu Szkół Zawodowych za możliwość komfortowego mieszkania.

Potem była odmiana. Postanowiliśmy pójść poszukać jedzenia. Po Goraju, gdzie nie ma żadnej jadłodajni, Janów wydawał nam się kulinarną mekką. Do czasu. Po ok. 45 minutowych poszukiwaniach wszyscy znaleźliśmy się w jedynej dostępnej i podobno na wysokim poziomie restauracji "Hetmańska". I zaczęła się masakra. Niekompetencja kelnerów, chamstwo i próby oszustwa (a może znów brak elementarnych umiejętności w zakresie dodawania). Przykład: zamawiam pierogi podkreślając, żeby niczym nie polewać (nie jem mięsa, więc nie chcę na nich smalcu). Dostaję, po półgodzinie, porcję pierogów pływających w skwarkach. Uprzejmie przypominam kelnerowi, że prosiłem bez polewania i oddaję mu pierogi. Za chwilę przynosi mi te same tylko z wybranymi (prawie) skwarkami (czyli nadal polane smalcem). A finał: na rachunku kazali mi płacić za dwie porcje... Itd. Myślę, że wiecej szczegółów znajdziecie w blogach reszty ekipy.
Postanowienie: postaramy się stworzyć autorską listę lokali i miejsc, do których warto uczęszczać a które trzeba omijać długim łukiem (będzie w dziale dodatki). Na szczęście wieczorem trafiamy na rewelacyjną pizzerię, prowadzoną przez Włocha, co czuć na podniebieniu. Tak dobrą pizzę jadłem jedynie we Włoszech.
26 lipca
23:44
Przed chwilą skończyło się wieczorne spotkanie. Dobre. Wesołe, sympatyczne ale merytoryczne. Okazuje się, że wciąż musimy weryfikować plany z rzeczywistością. I tak:
- mamy dużo nagrań, spotkań, rozmów, zdjęć z przedwojennych miejcowości;
- brakuje czasu na cokolwiek innego;
- niektórym brakuje w tym wszytkim Singera.
Postanawiamy:
- robić to co robimy dalej;
- ci, którzy wiedzą więcej o Singerze mają się dzielić wiedzą;
- każdy ma przede wszystkim realizować się w tym co czuje najlepiej, tak by praca była pasją;
- nie zapominajmy, że podróż ma być także nagrodą, wypoczynkiem po ciężkim, aktywnym roku przacy w Akademii.
I oby tak dalej.

PS. Merytoryczne informacje o dzisiejszych wydarzeniach znajdują się w dzienniku i blogach pozosałych uczestników. Polecam.
25 lipca
Dziwny dzień. Od rana do nocy przy kompie w szkolnej sali. Dlaczego?
1. Okazało się, że mamy bardzo dużo niedoróbek przy stronie i trzeba je pouzupełniać.
2. Ktoś musiał zostać, bo nie mamy klucza do szkoły, więc padło na mnie. Jakieś dobre strony?
1. Nie musiałem wysłuchiwać antysemickich obelg.
2. Nie widziałem ludzkiej bierności.
3. Nie siedziałem cały dzień na słońcu.
Minusy?
1. Nie rozmawiałem z ciekawymi ludźmi.
24 lipca
Od rana masakra. Totalny upał. Wszyscy źli, zmęczeni. Kilka osób w Lublinie, kilka pojechało na nagrania. Zostaliśmy w czwórkę i musimy wszystkich spakować i załadować do autobusu. Robota niespecjalnie skomplikowana i chwały nieprzynosząca, ale konieczna. Wolałbymbym, zamiast przez trzy godziny nosić torby i zbierać śmieci, być na jakimś wspaniałym nagraniu... W Goraju niespodzianka. Nikogo nie ma w szkole i nie za bardzo wiemy, co robić. Na szczęście w Urzędzie Gminy otrzymuję szybką pomoc i zaraz sympatyczna pani otwiera nam szkołę. Jest rewelacyjnie! W końcu trochę przestrzni. Duża, czysta sala do naszej dyspozycji. I ciepła woda. Oddychamy z ulgą. Po południu jedziemy na spotkanie z grupą ludzi Z Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego. Realizują podobny do naszego program. Będą w tych samych miejscowościach co my. Chcemy współpracować. Po półtorej godzinie jazdy docieramy do nowoczesnej szkoły gdzieś pod Chełmem. Spotykamy tam Kasię i Karolinę z Akademii. Spotkanie z FODŻ znakomite. Najpierw wykład o żydowskiej myśli Adama Lipszyca oraz opowieść o zbieraniu relacji dotyczących Żydów Roberta Kuwałka i muzeum w Bełżcu, którego jest dyrektorem. To szczęście móc słuchać ludzi z pasją!
23 lipca
11:40
Dzisiaj niedziela. Ponieważ zostaliśmy Żydami, postanawiamy normalnie pracować, a nie jak dotąd traktować ten dzień, jako dzień odpoczynku. Uzupełniamy blogi, segregujemy zdjęcia, zgrywamy nagrany film i opowieści. Piotr Ch. i Magda poszli nagrywać kolejne relacje. O 14 planujemy wycieczkę na kirkut. Zobaczymy, czy ktoś z mieszkańców się pojawi.

16:00
Pierwszy wypadek. Asia poważnie rozcięła palec. Zniczem. Na kirkucie. Szybka akcja ratunkowa - bo wyglądało to poważnie, zwłaszcza dla mnie, osoby, która mdleje na widok krwi. Najpierw samochodowa apteczka. Sprawdzam datę ważności: 1998 r. Jedziemy na pogotowie do Frampola. Szukamy, szukamy, szukamy. Nikogo nie ma. Dzwonię na 112. - Komisariat policji w Biłgoraju, słucham. Policjant radzi mi, żebym... zadzwonił na pogotowie. Dzwonię na 999. - Pogotowie ratunkowe w Biłgoraju, słucham. Kolejna rada: proszę pojechać na chirurgię do... Biłgoraja, bo pogotowie we Frampolu otwarte będzie dopiero za godzinę. Jedziemy. Na szczęście to tylko 15 km. Na chirurgii dosyć szybko zszywają Asi rękę. Potem tylko poszukiwania apteki i pogotowia, bo musi dostać zastrzyk (bo na chirurgii: a) nie mają leku, b) nie mają strzykawek, c) nie potrafią?). Oczywiście wszystko trwa. W końcu wracamy. W międzyczasie kilkanaście telefonów od reszty ekipy. Ciągle czegoś brakuje.

23:30
Kładziemy się spać. Trudny, ciężki (fizycznie - upał, i psychicznie - życie w grupie) dzień. Wszyscy jeszcze pracują. Po kilku dniach podróży okazuje się, że nie wyrabiamy się z opracowywaniem zgromadzonyh materiałów. Więć siedzimy w nocy.
22 lipca
Rano tzw. ostra jazda przed akademiowym komputerem: trzeba wydrukować powiększenia przedwojennych zdjęć do wszystkich miast. I tradycyjnie właśnie wtedy zwala się na głowę najwięcej problemów. Typowe. Jednak udało się i główny element naszych stoisk może już odbyć podróż do Frampola. To ważne tym bardziej, że już Piotr Ch. do nas wydzwania niepokojąc się o terminowe rozpoczęcie "show". Wracamy we czwórkę.

19:00
Od czternastej próbowaliśmy zainteresować mieszkańców Frampola naszym stoiskiem. Początkowo mamy wątpliwości, czy ktokolwiek przyjdzie. Wielki, pusty rynek, na którym jesteśmy ledwo widoczni. Nie pomaga zbliżająca się burza. Członkowie załogi w grupkach, nie wierząc w sens stania przy pustej "mapie pamięci", wyruszają w miasteczko, w poszukiwaniu "ludzi, którzy coś pamiętają". Tymczasem sytuacja (po gwałtownej ulewie), radykalnie się zmienia. Przy stoisku pojawiają się coraz to nowe grupki ludzi. Ola z dziećmi tworzy rozrastającą się mapę miasta. Z plasteliny lepią kościół i otaczające rynek kamieniczki. Starsi przedstawiają wciąż nowe koncepcje dotyczące lokalizacji domów widocznych na zdjęciu. Atmosferę psują tylko, co jakiś czas, pojawiające się antysemickie docinki czy wyzwiska. Głównie z ust podpitych panów, zmierzających czy wytaczających się z miejscowego baru. Bawi nas, że wciąż ktoś podchodzi i tłumaczy, jak to ratował "naszych" dziadków i jaki jest tolerancyjny wobec "naszej religii". W nieoczekiwanym bycu Żydem każdy radzi sobie na swój sposób. Najbardziej podoba mi się odpowiedź Ani D., która w rozmowie opowiada o swoich studiach na... KUL.

20:50
Nasz wieczorny pokaz był nietypowy. Zamiast oczekiwanych przez nas starszych ludzi, pamiętających przedwojenny Frampol, chcących z nami rozmawiać, zjawia się spora gromada dzieci. Ania i Ola od razu dostosowują program spotkania. Zamiast zaczynać od przedstawiania celów podróży, opowiadają historię chełmskich "mędrców", którzy nie wiedzą, jak ukarać złośliwego karpia. Potem wspólne śpiewanie piosenek, opowiadanie o Frampolu (tu ukłony dla Oli, która błyskawicznie dostosowała "Singera" do potrzeb chwili i wprowadziła elementy doskonale znane dzieciom). Potem kolejne piosenki (o kartoflach) i próba rozmowy. Niestety, chłopcy są zawstydzeni i trudno ich namówić na zwierzenia. Na pytanie, czego Żydzi nie jedzą, otrzymujemy odpowiedź: Niczego, bo leżą w ziemi. Przechodzą nas dreszcze, ale szybko zaczynamy tłumaczyć, że to nie do końca prawda... Na koniec namawiamy młodych Frampolaków do spotkania następnego dnia przy kirkucie. Zobaczymy czy przyjdą.

23:30
Podczas wieczornego spotkania postanawiamy, że w następnej miejscowości przestaniemy przejmować się podejściem mieszkańców do poruszanego przez nas tematu: spróbujemy mówić wprost. Szukamy śladów po mieszkających tu Żydach. Chcemy oglądać domy, zbierać relacje dotyczące ich, a nie, jak mówimy dotąd, wszystkich mniejszości. Interesuje nas Singer, nie tylko dlatego, że opisywał Lubelszczyznę, ale dlatego że opisywał Żydów i ich środowisko. Zobaczymy, jak to zadziała.
21 lipca
14:00
Od rana zamieszanie związane z wyjazdem: autobus przyjechał za wcześnie, izba pamięci nieobejrzana, ludzie się rozeszli w poszukiwaniu ludzi i obrazów... Okazuje się, że prawie wszyscy zdołali wsiąść. Prawie... Ostatecznie udało się dotrzeć w komplecie do Frampola. Czuję, że ta miejscowość może stać się dla nas wyzwaniem. Niewielka, z bogatą, mocno pogmatwaną historią... Na razie jednak z dwiema Aniami, Olą i Kasią jedziemy na jeden wieczór do Lublina. Zrobić pranie i uzupełnić nasz park maszynowy o kolejne eksponaty.

23:40
Wieczorem, po koszmarnej podróży (koszmarny upał) udaje mi się jednak zrobić coś, czego wcześniej nie planowałem: pójść na trening. Totalny relaks. Badminton to sport ze wszech miar najlepszy!
20 lipca
23:08
Dzień wolny. Wolny tylko z nazwy, bo każdy czuje się w obowiązku robić coś dla projektu. I za to Was lubię.
Wszyscy wyruszyli w teren na umówione spotkania. Niestety większość z rozmówców się rozmyśliła bądź wyszła z domu, bądź nagle przestała odbierać telefony. A może to prawda o czym opowiedziała jedna z rozmówczyń chcąca pozostać anonimowa, że w tym mieście za zainteresowanie Singerem można stracić pracę... Dzisiaj postanowiłem sprawdzić, na ile Biłgoraj dumny jest z tego, że mieszkał w nim noblista. Odwiedziłem trzy księgarnie. W jednej nie było nic Singera, druga (katolicka) była zamknięta, w trzeciej były dwie książki (obie zakupiliśmy) - więc w tej drugiej już nic nie ma.
Jutro popytam o ulicę im. Singera ;-)
19 lipca
21:17
Główny dzień w Biłgoraju. Ten, w którym się upubliczniamy. Właśnie przed chwilą skończyło się nasze wieczorne spotkanie z mieszkańcami. I znów były tłumy. Oczywiście proporcjonalnie do: - wielkości miasteczka, - tematu, - pogody, - pory roku, - zainteresowaniem kulturą, - i ogólną aktywnością Polaków. Wcześniej, przed Biłgorajskim Centrum Kultury, ustawiliśmy nasze "stoisko". Mimo, początkowych niedociągnięć spowodowanych niedoświadczeniem udało się nam nakleić przedwojenne zdjęcie Biłgoraja, przygotować mapę pamięci, stoisko jidysz i "Oporniki". I stał się cud. Odwiedziło nas kilkadziesiąt osób. Największe zainteresowanie wzbudziliśmy wśród grupy starszych ludzi idących na spotkanie w BCK-u. Rewelacyjne dyskusje przy mapie pamięci!
Na koniec dnia poszliśmy na kolacje. Jestem zachwycony ekipa (a mam doświadczenie z zeszłorocznej podróży). Każdy wie po co jedzie, wie co ma robić i to robi i widać, że to nieprzypadkowa zbieranina ale prawdziwy zespół! Dzięki i oby tak dalej!
18 lipca
23:45
Dziś krótko. Przeprowadzka. Pakowanie. Rozpakowywanie. Wypakowywanie. Zebranie. Lepsze. Konstruktywne. Wiemy, co robimy jutro.
17 lipca

23:06
Premiera. Dziś po raz pierwszy wystawiliśmy "stoisko" i po raz pierwszy zorganizowaliśmy publiczne spotkanie, które okazało się "publiczne" tylko z nazwy. A teraz po kolei. Rano (rzecz względna) spotkaliśmy się ponownie z Krzeszowsko/Krakowskim malarzem, Ziemowitem Podkową, który ma olbrzymią wiedzę na temat przedwojnia. Odwiedziliśmy go na rotundzie - okrągłym placu na wzniesieniu, z którego rozciąga się panorama miasteczka. I zdarzył się cud: opowiedział nam znaną z dzieciństwa legendę. O młodej Żydówce, jej mężu i woźnicy. Podczas opowieści okazało się, że tą samą opowieść znamy od Singera i to właśnie jej zawdzięczamy pobyt w tym miejscu. Czyli historia, powszechnie znana mieszkańcom miasta, dla jednych jest tylko starą legendą, a innych czyni wielkimi pisarzami. Może to oczywiste, ale i tak jestem zachwycony!
Po południu (rzecz względna) postanowiliśmy spróbować uratować nasz honor (splamiony przez wczorajszą burzę) i jednak wystawić "stoisko". Zaczęło się od schodów, bo: kiepskie zdjęcie, brak napisów, kleju, pędzla, rąk do pracy, osób nie-mających-w-tej-chwili-innych-zajęć, itd. W końcu, dzięki Oli i Asi jednak zdołaliśmy wyruszyć z całym majdanem na rynek. Warto było, bo mimo początkowego chaosu i licznych improwizacjach zdołaliśmy zaciekawić kilkoro mieszkańców i grupkę turystów. Pewnie by było ich więcej, ale zaraz musieliśmy się zwijać, bo czekała nas kolejna atrakcja: wieczorne spotkanie.
I było by nawet całkiem miło, gdyby nie fakt, że frekwencja niestety przypominała frekwencję na wszystkich imprezach kulturalnych w tym kraju. A może biorąc pod uwagę to, że Krzeszów to małe miasteczko, może te trzy osoby powinny nas cieszyć? Może, proporcjonalnie rzecz biorąc, odwiedziły nas tłumy...br> Zaczęło się od tworzenia "mapy pamięci". Rysowanie i opowiadanie to bardzo dobry pomysł, mimo, że więcej emocji wzbudziła kwestia topografii niż pamięci. A może to dobrze. Wolę, żeby ludzie zapominali o nazwach ulic niż o nieistniejących sąsiadach. Potem było śpiewanie żydowskich piosenek. Strasznie mi głupio, że Anie i Igor wkładają tyle wysiłku, żeby rozruszać towarzystwo, a ja się nie daję. I tłumaczenie, że nie mam słuchu, nie jest wytłumaczeniem.
Na koniec była esencja. Czytanie opowiadania Singera. Ania i Ola przygotowały skrócony tekst "Upadku Krzeszowa", miniscenografię i multimedialną prezentację: przedwojenne zdjęcia Żydów wyświetlane stosownie do pojawiających się w opowiadaniu sytuacji. Było wspaniale. Nie wiedziałem, że w Ani drzemie taki aktorski potencjał. Witku uważaj! Po części publicznej przyszła kolej na wieczorne spotkanie wewnętrzne. Trudne. Większość osób ma swoją wizję podróży i jej celów. Na każdy argument pojawiają się kontrargumenty. Wciąż uczymy się ze sobą rozmawiać. Nie zawsze nam się udaje. Choć wierzę, że się dotrzemy i przestanę wychodzić z takich spotkań z zaciśniętymi pięściami. Wiem, że każdy chce jak najlepiej i dlatego jest tak ciężko. To zdecydowanie lepiej, niż w sytuacji, gdy nikt się nie odzywa, bo wszystko ma gdzieś.
Jutro Biłgoraj. Znaczy raj. Zobaczymy.
16 lipca
19:00 Superszybki pobyt w Lublinie za nami. Na uczelni poszło prawie gładko. Odesłałem tylko dwie osoby ;-) Krótka wizyta w Akademii i z powrotem do Krzeszowa. Trochę się baliśmy tego powrotu. Nasz Akademik wydawał spod siebie dziwne odgłosy. Być może łożysko. Jutro trzeba sprawdzić. Teraz już jesteśmy na miejscu i zbieramy relacje z kończącego się dnia. Zaraz idziemy na wieczorny spacer. 23:00 Spacer okazał się być spacerem ekstremalnym. Zahaczyliśmy o rozbite obok wesołe miasteczko i z Anią, i Dorotą przetestowaliśmy jedno z urządzeń: wielkie, wirujące w różnych poziomach koło. Rewelacja! Polecam każdemu, kto jest senny. Mam w sobie tyle adrenaliny, że pewnie nie zasnę przez tydzień. Tym razem my także mamy okazję przekonać się, jak wygląda noc nad dyskoteką (Dni Krzeszowa). A może to i dobrze - uda mi się trochę poczytać.
15 lipca
9:50

Wstaje. Czekam na możliwość skorzystania z łazienki. Jem bułkę z pasztetem sojowym ("Bolko").

11:00
Załoga się dzieli. Na szczęście tylko na chwile. Część zostaje, żeby kończyć pracę przy komputerach (aktualizacja blogów, pisanie dziennika, obróbka zdjęć, zgrywanie filmów itp.), reszta idzie do Gmiennego Centrum Kultury załatwiać formalności dotyczące naszych wieczornych spotkań.

16:00
Piotr wyciąga nas (musi wyciągać bo nie za bardzo nam się chce) na spotkanie z grupą malarzy.

21:00
Okazuje się, że dobrze zrobił. Sympatyczni ludzie, ciekawe rozmowy i spacer po okolicy Krzeszowa. Widok z wysokiego wzgórza na dolinę Sanu. Czego chcieć więcej!

22:00
Zebranie załogi. Dzielimy się opowieściami. Rozmawiamy o problemach. Na szczeście nie ma ich za wiele. Niestety wraz z Anią i Piotrem musimy w nocy jechać do Lublina. Od rana na dworcu zaczynają się obchody "Lubelskiego Lipca '80" a więc jest okazja do promocji naszej książki z ubiegłorocznej podróży wagonem (www.wagon.lublin.pl). A ja muszę jechać na zajęcia. Sześć godzin na WSPiA. Będę nieźle zmasakrowany.
14 lipca
11:00
Leje. Pierwszy raz od wielu tygodni. Nareszcie! Mimo, że dzisiaj mamy urwanie głowy, pakowanie, oklejanie i sam wyjazd, cieszę się deszczem. To cholerne słońce prawie mnie zabiło. W Akademii wspaniała atmosfera. Adrenalina buzuje. Czuje się ten nastrój, na którym tak mi zawsze zależało. Ludzie też to czują i uwijają się jak w ukropie. Czują, że to już, że zaraz wyjazd, że trzeba współpracować, myśleć. Każdy zaczyna się czuć odpowiedzialny za cały wyjazd.
13:40
Pod schodami na placu zamkowym stoi oklejony już autosan. Może nie wygląda tak imponująco jak wagon, ale lubimy go od pierwszego wejrzenia. Mamy "AObus"! Przychodzą media. Wywiady, zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia... I na koniec robimy sobie... grupowe zdjęcie. Dodatkową atrakcją staje się moja kia (przez załogę nazwana "Akademikiem"), oklejona wielkimi logotypami Akademii. Kolejna sesja zdjęciowa.
14:30
Wyruszamy. Droga niezbyt długa - ok. 150 km. Ekipa zaaferowana. Wymieniamy się między naszymi pojazdami i oglądamy "AObus" raz z wewnątrz, raz z zewnątrz. Przed samym Krzeszowem dopada nas burza, by tuż przed wjazdem oddać pola słońcu, już mniej palącemu. Piękny widok!
17:20
Stoimy przed remizą OHP w Krzeszowie. Tu zostajemy na 4 dni. Pokoje, łazienki, pełen komfort. Szybo znosimy sprzęt i nasze bagaże, i idziemy na rekonesans. Ponieważ z Olą i Igorem byliśmy tu już wcześniej, pełnimy rolę przewodników. Opowiadamy o miejscu po cerkwi, drewnianym kościele i niewidocznych śladach po krzeszowskich Żydach. Wieczorem zebranie na trybunach boiska. Ustalamy plan na jutrzejszy dzień. Dobrze, że mamy dodatkowy dzień na ustalenia. Zbyt dużo jeszcze niewiadomych. Na koniec wizyta w pizzerii (polecam, wielka i pyszna pizza wegetariańska) i wieczorne spotkanie na plotki przy wejściu do remizy. Na koniec mój osobisty problem logistyczny - zostałem ostatni do kąpieli - chyba kolejka skończy się nad ranem...




































wjeżdżam
wjeżdżam
zjeżdżam


      Grantodawcy:

    

 


Organizatorzy:           .